PANTEON / RECENZJE / FELIETONY / KOMIKSY / [RECENZJA] Wielka Wojna Hulka

[RECENZJA] Wielka Wojna Hulka

W styczniu bieżącego roku, do kiosków i salonów prasowych w całym kraju – dzięki uprzejmości wydawnictwa Hatchette – trafiła druga część Planety Hulka. Nie będę ukrywał, z utęsknieniem wyrytym na twarzy przez całe 9 miesięcy, wypatrywałem zwieńczenia tej historii. Cliffhanger z jakim zostawiono czytelników, oraz tytuł kolejnej części, zapowiadał historię o skali zniszczenia porównywalnej z najbardziej krwawymi podbojami Galactusa. Czy zatem tom World War Hulk – Wielka Wojna Hulka okazał się historią, która spełniła pokładane w niej oczekiwania?

Zaczynamy z grubej rury. Hulk powrócił na ziemię i jest wściekły bardziej niż kiedykolwiek!  Nie rzucam słów na wiatr. Już strony wstępu wpisują pierwsze imię na nasz komiksowy nekrolog. Nikogo się tu nie oszczędza. Trup ściele się gęsto, łamane są charaktery i kończyny a atmosfera jest zaskakująco gęsta. Pokazuje się nam, że zielony olbrzym to siła niemal nie do powstrzymania. Ale jeśli myślicie, że mamy tu do czynienia z gruboskórnym kretynem – do którego przyzwyczaiły nas filmy – mylicie się. W tym przypadku, czytelnik jest w stanie zrozumieć jego gniew i nienawiść. Powodem frustracji naszego Zielonego olbrzyma nie jest tym razem przeciętna irytacja, wywołana zachowaniem jego sprzymierzeńców. Mamy tu do czynienia z autentyczną vendettą, której wynik na długo zostawi wyraźny ślad na psychice nie tylko Hulka, ale i Bruce’a Bannera. Bo choć bagaż emocjonalny został głównie zaznaczony w poprzedniej części historii,  tutaj frustracje bohatera nabierają kształtów. Co więcej, subtelnie wkrada się wątek konfliktu wewnętrznego na tle Banner-Hulk. Kto tym razem dzierży ster? Czy Hulk jest w pełni świadomy tego co robi? A może to Banner pała rządzą zemsty? A może to Chester zadaje sobie pytania, o których scenarzysta nawet nie pomyślał?

Oczywiście historia ta nie skupia się tylko na mentalnych rozterkach postaci tytułowej, bo niemałego kaca moralnego łapią także Iluminaci (potężni i wpływowi herosi Ziemi, a nie – jak przyjęło się potocznie myśleć – ukryci zarządcy „światowego rządu”). Choć nie jest to nic przewrotnego, miłą odmianą jest zadanie zarówno bohaterom jak i czytelnikowi pytania – kto naprawdę jest potworem? Podważenie nieomylności superherosów.

Ale bez obaw, World War Hulk to nie tylko przegadany melodramat, ale także (czy raczej, przede wszystkim) historia pełna akcji.  Ze strony na stronę Hulk pokonuje całe tabuny przeciwników i pokazuje nam, że słusznie nosi miano najlepszego gladiatora Skandaaru. Ku mojemu zadowoleniu, starcia nie okazują się aż tak powtarzalne jak mogłoby się to wydawać. Inny przeciwnik, to inne wyzwanie. A tych, będzie sporo. W dodatku, przez cały czas trwania fabuły, kształtuje się suspens przed ostatnią, ostateczną, niewypowiedzianie wręcz epicką batalią między dwiema, niepowstrzymanymi siłami. Ale jeśli chcecie dowiedzieć się o czym (lub o kim) mowa, polecam sięgnąć po tą historię samemu. Nie mam sumienia odkrywać przed wami końcowego zwrotu fabularnego, który mimo tego, że zaczyna się subtelnie, osiąga niemały rozmach i wrzuca historię na końcowy tor.

Po sześciu tygodniach narastającej niechęci pod adresem Johna Romity Juniora, World War Hulk sprawiło, że osiągnęła ona istne apogeum. Podczas gdy jego prace w takich komiksach jak Kick-Ass czy chociażby niedawno omawiany Spider-Man Revelations wpasowują się historię i oferują choć odrobinę estetyki, tym razem zostaje mi tylko załamać ręce. Komiksy o przygodach Hulka, przyzwyczaiły nas do masywnych, emanujących potęga i rozmachem kadrów, oddających charakter ich głównego podmiotu. W tym miejscu pojawia się JRJ. Rysownik pasujący do historii o Hulku, jak pięść do nosa. Kanciaste sylwetki, kolorystyka pozbawiona jakiegokolwiek realistycznego cieniowania, zerowa fakturowość skóry, masa nieścisłości anatomicznych, kiepskie kadrowanie… A to i tak tylko wierzchołek góry moich zażaleń. Po raz kolejny oświadczam: John Romita Junior, to rysownik, którego miejsce jest przy historiach nie do końca poważnych. Honor całej oprawie graficznej mogłoby zwrócić, zaangażowanie na stałe Davida Fincha, lub Danny’ego Miki, którzy opracowali okładki do kolejnych zeszytów serii.

Puentując, World War Hulk to satysfakcjonująca fabularnie lektura, dla czytelników, którzy szukają kompetentnej historii o zemście i stracie. Jeśli nie będziecie doszukiwać się tutaj wielowątkowej fabuły i kompleksowych profili psychologicznych każdej z postaci występujących w historii, nie zawiedziecie się. Nie uświadczycie tu żadnych dłużyzn, czy niedoboru akcji, ale co wrażliwszych może odstraszyć nijaka oprawa graficzna. Tak czy inaczej, polecam wszystkim miłośnikom historii o Niesamowitym Hulku.

AUTOR Chester

Ten koleś, który póki co niczego nie osiągnął, ale ma parę planów i lubi dzielić się swoją opinią.

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] X-Men. Punkty zwrotne: Masakra mutantów

Doczekaliśmy czasów, w których rodzimi wydawcy zaczynają powoli orientować się, że trwający przeszło piętnaście lat, …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *