PANTEON / RECENZJE / FELIETONY / KOMIKSY / [RECENZJA] Velvet tom 1: U kresu

[RECENZJA] Velvet tom 1: U kresu

Zabierając się za tę recenzję, uświadomiłem sobie, że ostatnimi czasy komiksy szpiegowskie stały się na tym portalu moją specjalnością. Zaczęło się od tekstu o solidnej, acz dość nierównej Czarnej Wdowie z linii klasyków Marvela, potem przyszła kolej na James Bond: WARG, czyli miły przerywnik między filmami o agencie 007, a teraz na tapet biorę Velvet. Kompletną serię Eda Brubakera, pisaną pierwotnie dla Image Comics, wydała u nas w trzech, niezbyt obszernych tomach, Mucha. Dziś przyglądam się pierwszemu z nich, a już niedługo na Panteonie pojawią się artykuły dotyczące pozostałych części.

Brubaker wyrobił sobie nad Wisłą naprawdę mocne nazwisko. W zasadzie każde jego ważniejsze dzieło, albo zdążyło już trafić na polski rynek, albo znajduje się w zapowiedziach różnych wydawnictw na najbliższe miesiące czy też lata. Velvet nie była więc żadnym rodzynkiem, a raczej kolejną przesłanką za tym, że mamy tu do czynienia ze scenarzystą z najwyższej półki, z którego twórczością warto zapoznawać rodzimych czytelników. Oby ten trend utrzymywał się jak najdłużej, bo nic nie zapowiada, żeby Brubaker nagle miał spuścić z tonu. Wystarczy spojrzeć na omawianą teraz przeze mnie pozycję. Wszak mówimy tu o serii, której ostatni numer oryginalnie ukazał się w zeszłym roku.

Velvet: U kresu to szpiegowski, oldschoolowy thriller, który garściami czerpie z klasyków gatunku. Sam autor otwarcie przyznawał, że główną inspirację w pracy nad komiksem stanowiły dla niego filmy o wspomnianym agencie 007. Zamiast jednak pójść na łatwiznę i oprzeć historię na bohaterze, będącym tanią imitacją Bonda (a takich nigdy przecież nie brakowało), Brubaker zdecydował się na jeden, kluczowy dla odbioru całości twist. Pewnego rodzaju zamianę ról, która tchnęła w ten stary jak świat koncept odrobinę świeżości. Przypominający Jamesa szpieg ginie tutaj w pierwszej scenie, a w jego buty wskakuje kobieta, którą z pozoru śmiało moglibyśmy nazwać odpowiednikiem filmowej Moneypenny.

Velvet Templeton pracuje jako sekretarka w tajnej agencji wywiadowczej. Kiedyś działała w terenie i miała wtedy znacznie ciekawsze zajęcia niż wypełnianie papierków, ale aktualna posada zdaje się jej w pełni odpowiadać. Tamte czasy minęły i choć wspomina je z pewnym sentymentem, to chyba niespecjalnie chciałaby do nich wrócić. Sęk w tym, że musi. Poruszona tajemniczą śmiercią „bondopodobnego” agenta, zaczyna na własną rękę dociekać prawdy, co kończy się dla niej wyjątkowo niepomyślnie. Zostaje wrobiona i od tej pory całe biuro siedzi jej na ogonie. Jako że Velvet nie zapomniała starych sztuczek i zna tę agencję od podszewki, potrafi umykać byłym współpracownikom sprzed nosa. Dochodzi do wniosku, że skoro powiedziała już „A” to powie też „B” i postara się rozwikłać zagadkę zamordowanego kolegi, oczyszczając przy tym swoje imię z zarzutów.

Agentka Templeton to postać z ogromnym potencjałem. Z jednej strony szalenie kompetentna i pewna siebie, z drugiej zaś trzymająca się na uboczu i znająca swoje ograniczenia. Nie wszystko jej teraz wychodzi, czasami da się podejść i popełni błąd, o jaki nigdy wcześniej by siebie nie podejrzewała. To bohaterka doświadczona, z bardzo bogatym życiorysem, który zresztą powolutku odkrywa przed nami Brubaker. Robi to w sposób niezwykle sprawny – im więcej dowiadujemy się o Velvet, tym ciekawsza się wydaje. Uczynienie jej kobietą po czterdziestce także oceniam na plus. W popkulturze ciągle za mało żeńskich postaci o takiej charakterystyce.

Komiks korzysta z tego dość oklepanego motywu, jakim jest niespodziewany powrót „demonów z przeszłości”, ale nijak mi to nie przeszkadza. Brubaker stosuje go nie tylko po to, żeby pogłębić intrygę, ale także w celu nadania całej historii mocno nostalgicznego tonu, który doskonale współgra z charakterem głównej bohaterki. Fabuła każe Templeton cofnąć się do lat jej młodości, które chcąc nie chcąc budzą w niej swoiste rozrzewnienie.

Świetnie wypadają wszystkie te sceny, w których protagonistka kontaktuje się z osobnikami, z jakimi współpracowała blisko dwie dekady temu. Ich dialogi, które początkowo polegają na zwyczajnej wymianie informacji, niezbędnych do tego, żeby śledztwo ruszyło do przodu, z czasem schodzą na temat wspominek. Bohaterowie, którzy sporo już w życiu przeszli, w pewnym momencie zaczynają po prostu naturalnie ze sobą rozmawiać. Przez chwilę można wręcz pomyśleć, że zawód szpiega to praca jak każda inna. Ludzie w branży się znają, mają wspólną historię i wspólnych znajomych. Jest w tym jakaś szczerość, prostota, której prawdę mówiąc wcale nie oczekiwałem po takim tytule jak Velvet. Już chociażby pod tym względem dzieło Brubakera wygrywa z Czarną Wdową Morgana oraz Bondem Ellisa.

Kolejną mocną stroną omawianego komiksu jest fantastyczna oprawa graficzna. Ilustracje Steve’a Eptinga są dopracowane w najmniejszym calu i wyśmienicie oddają klimat zarówno siódmej dekady XX wieku, w której osadzona jest akcja serii, jak i dekad wcześniejszych, które pojawiają się przy okazji retrospekcji. Lata siedemdziesiąte przedstawione są przez rysownika bardziej realistycznie, z kolei te nieliczne kadry ukazujące czasy młodości Templeton mają w sobie więcej melancholii i umowności.

Spodziewałem się, że U kresu będzie dobrym komiksem. Brubaker to w końcu scenarzysta, który nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Nie przypuszczałem jednak, że znajdę w tej historii takie pokłady tęsknoty za tym, co już bezpowrotnie minęło. Ostatecznie właśnie to ujęło mnie w Velvet najbardziej. Liczę, że kolejne tomy także zdołają mnie czymś tak pozytywnie zaskoczyć.

Za egzemplarz recenzencki dziękujemy Wydawnictwu Mucha Comics!

AUTOR Maurycy Janota

Wsiąknął w komiksy za sprawą legendarnego runu Franka Millera w serii o Daredevilu. Odkąd przeczytał wszystkie historie z udziałem Matta Murdocka i Elektry, zabija czas na różne sposoby. Pisze opowiadania, po raz setny wraca do oryginalnej trylogii Star Wars lub ogląda horrory studia Hammer.

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] Tokyo Ghost Tom 1

Przysłowie mówi, że nie powinno się oceniać książki po okładce. A na niej znajdują się …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *