PANTEON / RECENZJE / FELIETONY / KOMIKSY / [RECENZJA] Thunderbolts Tom 2: Czerwony Postrach

[RECENZJA] Thunderbolts Tom 2: Czerwony Postrach

Nowa drużyna Thunderbolts, delikatnie mówiąc, nie stała się moją ulubioną ekipą z Uniwersum Marvela. Choć mniej lub bardziej lubię każdą z postaci z osobna, ich połączenie nie przypadło mi do gustu  (o czym możecie poczytać TUTAJ). Jednakże postanowiłem się nie zrażać i przyjąć kontynuację ich przygód na chłodno i bez najmniejszych uprzedzeń. A nuż będzie lepiej.

Nasza drużyna antybohaterów po akcji na Kata Yacie, kontynuuje militarne śledztwo w sprawie potężnej i tajemniczej broni, która się nań znajdowała. Czym ona jest? Oddziałem robotów Crimson Dynamo, napędzanych energią gamma. Kto odpowiada za to zuchwałe przechwycenie? Tego muszą dowiedzieć się nasi protagoniści. Na samym początku lektury miałem trochę obaw, bowiem tropienie „tego złego” było punktem zaczepienia w poprzednim tomie, gdzie wypadło to strasznie niespójnie. Na szczęście tym razem nie skaczemy z kraju do kraju, a cała szpiegowska intryga działa o wiele lepiej. Nikt może nie bawi się tutaj w wielkiego detektywa, ale całość wymaga połączenia ze sobą kilku faktów i zagłębienia się w przeszłość jednego z członków zespołu. Jest to wystarczająco proste by nikogo nie zanudzić i wystarczająco złożone, byśmy nie poczuli się traktowani jak dzieci. Chociaż jeśli chodzi o tożsamość osoby, pociągającej za wszystkie sznurki, można nieco podrapać się w skroń zastanawiając się czy to najlepsze z możliwych wyjść. Nie zdradzę wam personaliów naszego złoczyńcy, ale wspomnę tylko, że wiążą się one z nieco z trudnymi relacjami w rodzinie. Brazylijska telenowela? Deus ex machina? Najzwyklejszy brak pomysłu na spojenie całości? Nie mi odpowiadać.

Oczywiście sama intryga to jedno, a nasi protagoniści to drugie. Poprzednim razem wspomniałem, że sposób ukazania Thunderbolts niezbyt przypadł mi do gustu, a to przez spore odstępstwa od ich pierwotnej charakterologii. I ku mojej radości, tom drugi przynosi poprawę. Może nie każdy otrzymuje tyle przestrzeni żeby zabłysnąć, ale ci którzy zasłużyli, zaskarbili sobie więcej mojej sympatii. Najprzyjemniejszą „odmianę” zalicza Punisher, który pod koniec opowieści wygląda na takiego bad-assa, jakim zawsze był i być powinien. Najwięcej uwagi scenarzysty skupia jednak na sobie Red Hulk/Generał Ross. Nie tylko dlatego, że jest liderem całego zespołu, ale przede wszystkim dlatego, że jest jego najbardziej proaktywnym członkiem. Faktycznie zarządza (lub stara się) zarządzać ekipą i jej posunięciami, zna swój cel i wie jak do niego dążyć. Niestety, jeśli chodzi o resztę ekipy, nie mają do robienie zbyt wiele. A przynajmniej nie na tyle, ile mogą sugerować ich umiejętności i charyzma. Gdyby przypadkowych najemników ubrać w czarnoczerwone kostiumy i wrzucić w wir akcji, nie odczułoby się różnicy. To podobny problem do tego, z jakim mierzył się jeden z tegorocznych blockbusterów, oparty o komiksową serię. Gdy masz bohaterów, którzy potrafiliby obronić się sami, każdy z osobna, formowanie z nich drużyny okazuje się sporym wyzwaniem. Ważne jest umiejętne ważenie wkładu każdej postaci w konkretną intrygę, bo gdy tego nie dopilnujemy, zostanie nam zwykła jatka, jakich widzieliśmy już dziesiątki. O obecności Venoma niemalże zapomniałem, dopóki nie pojawił się niespodziewanie w czasie jednej ze strzelanin. Reszta co prawda pojawiała się na kadrach częściej, ale nie mam bladego pojęcia co robili. No, może poza rozchlapywaniem wnętrzności przeciwników po ścianach.

Czy bohaterowie zmieniają się w czasie trwania opowieści? Tak. Czy zmieniają się znacznie? Skądże. Refleksje przychodzą późno i subtelnie, niczym szept w podświadomości. Wypada to jak odcinek drugoligowego serialu animowanego, wciśnięty w środek sezonu, byle dotrwać do epickiej konkluzji, gdzie będzie działo się o wiele więcej. Przynajmniej wnioski do jakich dochodzą niektórzy, przywracają charakterologię na właściwe tory. Choć pewnie oszukuję tutaj sam siebie, mam jeszcze nadzieję, że z kolejnym tomem sytuacja się poprawi. Skoro ma to być wielki event angażujący wszystkich, może nasi antybohaterowie postarają się, żeby nie wypaść jak ostatni nieudacznicy.

Pociechą w tym tomie jest jednak bez wątpienia oprawa wizualna. O mojej znikomej miłości do DIllona już czytaliście, więc śpieszę z doniesieniem, że w drugim tomie odpowiada on tylko za ostatni zeszyt. Który jak na ironię, wypada lepiej niż którykolwiek z tomu nr 1. Jak to możliwe? Przez kolorystykę. Ostatni zeszyt Thunderbolts swoją estetyką w większym stopniu przywodzi na myśl historie takie jak Kaznodzieja. Barwy nałożone na obiekty i postaci są bardziej jednorodne, bez niepotrzebnych gradientów czy nadmiernego światłocienia. Wtedy prace Dilliona wypadają o niebo lepiej. Co za dużo, to niezdrowo. Ale dość o najsłabszej części. Za pozostałe zeszyty odpowiada Phil Noto, który tchnął w opowieść o wiele więcej treści wizualnej niż poprzednik. Przede wszystkim, na twarzach przeróżnych postaci pojawia się ekspresja. Wreszcie spektrum emocji sięga dalej niż obojętność, zaskoczenie czy gniew. Widzimy jak bohater reaguje na sytuację wokół niego, przez co czujemy więcej emocji. Również dzięki rozsądnemu kadrowaniu. Scen akcji wbrew pozorom nie ma tak wiele, ale gdy są, cieszą oko swoją choreografią. Podobnie te powolniejsze sceny, gdzie trzeba planować kolejne ruchy. Może to nie Dwunastu gniewnych ludzi, z subtelnymi niuansami poukrywanymi w każdym kadrze, ale po prostu dobrze się na to patrzy. PS: Punisher wygląda naprawdę nieźle jak na swoje lata.

Zbierzmy razem ten luźny zlepek przemyśleń. Thunderbolts – Czerwony Postrach jest niezłą lekturą na luźne popołudnie. Nie zapada zbyt wyraźnie w pamięć, o ile nie będziecie go sporadycznie kartkować, by przypomnieć sobie o jego istnieniu. Zagorzali fani każdej postaci z osobna mogą nacieszyć się ich obecnością, ale nie sądzę żeby ten skład skradł serca czytelników w całym kraju. Nie odradzam, ale polecanie tej historii to też spora przesada.

AUTOR Chester

Ten koleś, który póki co niczego nie osiągnął, ale ma parę planów i lubi dzielić się swoją opinią.

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] Czarodziejki W.I.T.C.H. Księga 9 & Księga 10

Seria młodzieżowych komiksów W.I.T.C.H. dobiła już dziesiątego tomu. Czy na tak dalekim etapie sadze fantasy …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *