Często bywa tak, że powstająca na bazie popularności danego dzieła kontynuacja, jest znacznie słabsza. To wcale nie norma (Kung-Fu Panda 2 bije swojego poprzednika na łeb na szyję), jednak dalej popularne zjawisko. Taki stan rzeczy zaobserwować mogliśmy już wiele lat temu. Pierwsza Godzilla z 1954 roku, to totalny majstersztyk, którego wykonanie zachwyca do dziś, w przeciwieństwie do jego sequeli (tych wcześniejszych, później było jednak lepiej). To samo tyczy się przygód filmowego Spider-Mana, jednak nie piszę o tych, które na ekranach zagościły w XXI wieku. Mowa tu o serii z lat 70’tych, reżyserowanej przez Rona Statlofa. W jej ramach powstały dwa pełnometrażowe filmy, których dystrybucją zajęło się Columbia Pictures TV.
Niesamowity Człowiek-Pająk epoki VHS.
Drugi obraz, czyli Wyzwanie smoka, został opisany na łamach Panteonu jakiś czas temu. Dziś natomiast na mój warsztat trafia jego wcześniejsza odsłona Spider-Man podejmuję walkę. Produkcja ta powstała z połączenia 2 odcinków serialu The Amazing Spider-Man, zatytułowanych pierwotnie Deadly Dust. Jak zapewne domyśliliście się ze wstępu, obraz ten jest filmem lepszym od swojej kontynuacji. Skąd taka opinia? Oto moje argumenty.
Fabuła filmu wygląda następująco: Peter Parker, będący jedyną znaną osobą o głębszych relacjach ze Spider-Manem, zostaje poproszony przez piękną dziennikarkę o pomoc w przeprowadzeniu wywiadu ze Ścianołazem. Jednocześnie zostaje wpleciony w aferę związaną z pewnym, niebezpiecznym pierwiastkiem chemicznym.
Choć powyższy opis nie jest zbyt obszerny, uwierzcie, że streszcza on historię, która została w sposób wciągający rozpisana na 1,5 h. Tak, Spider-Man podejmuje walkę, przykuwa uwagę bardzo skutecznie. Już na początku reżyser raczy nas sceną akcji, demonstrującą pajęcze umiejętności naszego głównego bohatera. Oczywiście nie do końca zgodne z tym co znamy z kart komiksu, ale do tego wrócimy później. Pozwólcie, że pozachwycam się jeszcze cudownością scenariusza, który nie tylko porusza ważne, wciąż aktualne wątki społeczne, ale także w fenomenalny sposób przekazuje ciężar brzemienia związanego z życiem zamaskowanego superbohatera. Do tego częstowani jesteśmy także znakomitymi, tzw. plot twistami. Na przykład wspomniana wcześniej atrakcyjna reporterka, chcąc przeprowadzić wywiad ze Spider-Manem, postanawia towarzyszyć Peterowi, aby zadać herosowi kilka pytań w razie spotkania.
Tommy Wiseau w końcu odpowie za The Room.
Na pochwalę zasługują także efekty specjalne, które naprawdę stoją tu na solidnym poziomie. Rzecz jasna mowa o efektach bardziej praktycznych, to znaczy bez ingerencji komputera, zrobionych świeżo na planie. Web-head rzeczywiście huśta się na linie oraz chodzi po ścianie, robi to naprawdę duże wrażenie. Dostajemy prawdziwego Spider-Mana… no dobra, nie do końca. W obrazie tym Peter zostaje pozbawiony swojej nadludzkiej siły, ale mając na uwadze, iż nie mierzy się on – niestety – z żadnymi supervillainami, a zwykłymi ulicznymi oprychami, można przymknąć na to oko.
Gdyby pozostał supersilny, sceny walki trwały by pięć sekund, a tak możemy podziwiać jego faktyczne zmagania ze złem. W zasadzie można się też przyczepić do działania pajęczego zmysłu, ale to norma w filmach live action, więc pozwolę sobie tę kwestię potraktować ulgowo. Jednakże poza tym, Spider-Man jest naprawdę wiernie odwzorowany. Nie tylko jeśli chodzi o swoje moce, ale także o charakter. Serio, to Peter Parker z krwi i kości. Jest to świetny przykład jak przenosić postać komiksową na format serialowo-filmowy. On, oraz pojawiający się w filmie J.J. Jameson. Ta postać również została przedstawiona należycie. Pozostali bohaterowie wykreowani zostali na potrzeby serialu, bądź są to filmowi zamiennicy komiksowych pierwowzorów. Prawdę powiedziawszy w żaden sposób nie psuje to seansu (chociaż… czy naprawdę konieczne było zastępstwo dla Betty?).
Pająk w pozycji żurawia? Liczy się skuteczność!
Zatem, jeśli szukasz jakiejś pozycji spoza głównego nurtu przygód Przyjaznego Pajęczaka z Sąsiedztwa, polecam. Po pierwsze dlatego, że wersja polska filmu (co prawda tylko lektorska, ale z uwagi na to, iż głosu udzielił Pan Andrzej Matul, którego ja kojarzę przede wszystkim z serialem Jaś Fasola, jeszcze lepieju czuć klimat „minionych lat”). Po drugie, jest to naprawdę świetny przykład dobrej ekranizacji lat 70’tych. O niebo lepszej niż Wyzwanie smoka.