Dziś nikomu już nie podskakuje puls, kiedy DC lub Marvel szumnie ogłosi, ze któraś popularna postać z ich podwórka wkrótce pożegna się z ziemskim padołem. Śmierć jest dla superbohaterów jak ospa, każdy ją przechodzi. Wszystkie story arki dumnie zatytułowane „The Death of Ktoś-Znany-i-Lubiany” nie wywołują już takich emocji. Jednak jeszcze w pierwszej połowie lat 90-tych, uśmiercanie bohaterów było czymś niecodziennym i diabelnie odważnym ze strony twórców. W roku 1989 DC odważyło się zabić Robina, co prawda na życzenie fanów, ale i tak było to nie lada wydarzenie. 3 lata później wydawnictwo zagrało va banque i wprawiło w osłupienie cały świat komiksowy. DC Comics uśmierciło Supermana…
Zatem jak wyglądał dzień, w którym po Człowieka ze Stali przyszła zagłada?
Nieznana Światu abominacja wyswobadza się ze swojego więzienia, po czym rusza przed siebie, idąc przez kraj jak przecinak, zostawiając za sobą pożogę i śmierć. W czasie gdy Superman jest zajęty ogarnianiem porządku w Metropolis, do walki z monstrum rusza Justice League. Ekipa w składzie Booster Gold, Guy Gardner, Maxima, Blue Beetle, Bloodwynd oraz Ice i Fire zbiera od potwora solidne lanie. Kiedy media podają do informacji, że tajemnicza istota dewastuje miasta i wyciera podłogę trykociarzami, Superman rusza na miejsce katastrofy. Booster Gold określa sytuację jako ‘dzień zagłady’ – Doomsday. Słowo momentalnie przyjmuje się jako imię dla potwora. Doomsday okazuje się potężnym wyzwaniem nawet dla Supermana. Stwór obiera swój kurs na Metropolis, a bohaterowie tracą siły jeden po drugim. Na placu boju zostaje tylko Superman, który za wszelką cenę musi powstrzymać Zagładę zmierzającą do jego miasta. Choćby miała to być, jak sam stwierdził, ostatnia rzecz jaką zrobi (nie kracz, eS!). Rozpoczyna się pojedynek dwóch tytanów, do ostatniej kropli krwi i ostatniego tchu…
Śmierć Supermana była w 1992 roku ogromnym wydarzeniem. Ale czy dziś ta historia wciąż się broni? Niestety już nie tak mocno. Śmierć eSa nikogo dziś nie zszokuje z oczywistych powodów, nie ma tego elementu zaskoczenia, co blisko ćwierć wieku temu. To nierówna opowieść, co nie jest zaskakujące, ponieważ pracowało nad nią czterech scenarzystów – historia została opublikowana na łamach pięciu serii: Action Comics, Superman, Superman: The Man of Steel, The Adventures of Superman oraz Justice League of America. Poza tym komiks już znacznie się postarzał, czuć manierę lat 90-tych: rozciągłe monologi wewnętrzne opisujące akcję na bieżąco; niezbyt naturalne dialogi i romansujące z kiczem wypowiedzi superbohaterów; podziemne potwory, których wstydziliby się nawet twórcy Żółwi Ninja ….no i Guy Gardner wciąż nosił fryzurę na Gracjana Roztockiego. Czy warto więc czytać dziś ten komiks?
Mimo wszystko, tak.
Początkowo problemem są pierwsze trzy zeszyty, które zwyczajnie zawiewają nudą. Jednak creme de la creme tej historii zaczyna się wraz z pojedynkiem Supermana i Doomsdaya. Wtedy z typowej trykociarskiej naparzanki przeskakujemy w naprawdę epicki i dramatyczny bój. Doomsday to ucieleśnienie czystej, prymitywnej żądzy zabijania i nienawiści to życia. Superman z kolei wykazuje maksimum determinacji i nie szczędzi sił by położyć kres pożodze. Wie, że w tej walce może zginąć ale myśl o tym, iż w razie jego przegranej potwór rozpęta na Ziemi piekło, jest silniejsza niż obawa o własne życie. Rywale opadając z sił w środku Metropolis zadają sobie kolejne razy aż w końcu obaj padają bez życia. Dramatyzm walki nie objawia się tylko w wymianie ciosów. Cały Świat obserwuje swojego Czempiona słaniającego się na nogach, Lois Lane patrzy jak jej ukochany odnosi kolejne rany od kościanych szponów bestii, Martha i Jonathan Kent oglądają w TV jak ich syn wydaje ostatnie tchnienie. Zrozpaczeni mieszkańcy Metropolis ze łzami w oczach spoglądają jak obok trupa bestii leży ich martwy obrońca…. Tym ostatnim aktem, Śmierć Supermana rekompensuje niezbyt udaną resztę historii.
A jak komiks prezentuje się od strony graficznej? Tak samo jak w przypadku fabuły jest dość nierówno. Występuje tu czterech rysowników i aż pięciu inkerów. Na wyróżnienie zasługują rysunki Dana Jurgensa. Są najbardziej dopracowane i efektowne, zwłaszcza w ostatnim zeszycie, który poziomem grafiki totalnie się wybija. Ogólnie jednak jest to komiks narysowany dość przeciętnie. Rysunki nie są brzydkie, ale warsztatowo to tylko poprawne rzemiosło. Warto wspomnieć o niezwykle ciekawym zabiegu jaki zastosowano w tym komiksie. Mianowicie, im bliżej finału historii, tym większe są kadry. W przedostatnim zeszycie przypadają 3 a potem 2 kadry na stronę, zaś zeszyt kulminacyjny składa się już z jednostronicowych splash-page’y. To rozwiązanie świetnie podsyca uczucie, że finał jest już bliski. Ostatnia scena, w której wśród zgliszcz Lois tuli umierającego Supermana, a jego podarta peleryna powiewa sromotnie na palu, to jedna z najbardziej ikonicznych chwil w historii komiksu.
Śmierć Supermana to komiks, który wypada znać. Jednak głównie ze względu na jego znaczenie dla nurtu superbohaterskiego. Choć niecała pozycja jest w pełni strawna, zwłaszcza dla współczesnego czytelnika, tak główny trzon opowieści i jej emocjonujący finał to coś, czego już raczej nie uświadczymy w dzisiejszych komiksach, gdzie śmierć jest dla bohaterów równie ostateczna, co wyjazd na wczasy. Dla fanów epickich pojedynków i bohaterskich zgonów w blasku chwały, no i oczywiście wielbicieli Supermana, pozycja obowiązkowa.