PANTEON / RECENZJE / FELIETONY / [RECENZJA] Punisher MAX tom 1

[RECENZJA] Punisher MAX tom 1

Mówią, że Punisher to taki Batman, z tą różnicą, że Frank Castle zabija. Jest w tym sporo prawdy, a komiks Gartha Ennisa nakreśla pewne podobieństwa. Masywny, mrukliwy, skąpany w cieniu Frank nie ma supermocy, ale nadrabia żelazną wolą – typową też dla Nietoperza z DC. Ale nie dajcie się zwieść ani na chwilę, Punisher MAX to, w odróżnieniu od opowieści o Gacku, samo mięso – bez trykotów, patosu i zbędnych dylematów moralnych.

W komiksie zebrano dwa tomy, z których każdy opowiada samodzielną historię. W pierwszej, zatytułowanej Od początku, dostajemy na starcie krótkie wprowadzenie do postaci Franka. Dowiadujemy się o jego misji, ale potem akcja pędzi do przodu i mamy niewątpliwą przyjemność zobaczyć jak Punisher prezentuje się w boju i jak reaguje na niego środowisko. Warto wspomnieć, że główny antybohater ma tutaj 50 lat na karku i jest już prawdziwą legendą. Jego pseudonim wzbudza strach, a jedynie najwięksi szaleńcy lub totalni głupcy są gotowi stanąć mu na drodze. Jego bogata przeszłość jednak nie ciąży bardzo na samej fabule i nie trzeba wiedzieć nic ponadto co znajdziemy w samym tomie, żeby zrozumieć z czym to się je. Bo chodzi tylko o jedno – oczyszczenie ulic z przestępczego ścierwa. Proste, brutalne, ale to miła odmiana od opowieści o ratowaniu świata i większych niż życie herosach i heroinach.

W drugiej historii zatytułowanej Mała Irlandia Punisher wpada w środek walki między irlandzkimi gangami. Ponownie, trup ściele się gęsto, a granica między dobrymi i złymi nie istnieje… bo w tym świecie pojęcie dobra to dziecinna fantazja. Najciekawszy jest fakt, że w obu historiach Frank nie jest centralną figurą. Chcę przez to powiedzieć, że nie pojawia się na każdym kadrze, to nie jego rozterki, pomysły i działania trzęsą całą fabułą. On jest po prostu gościem, który bierze do ręki karabin i idzie zabić paru gangsterów, bo tak wygląda jego życie. To nie on kreuje otoczenie w jakim żyje, ale jedynie reaguje na to jakie gówno ten świat stara się zrzucić mu na głowę. To starszy, zmęczony gość, który nie ma wiele do powiedzenia – bo wszystko zostało już powiedziane. Teraz liczą się tylko czyny.

Znaczek, który Egmont umieścił na tyle okładki informuje, że komiks przeznaczony jest „Tylko dla dorosłych”. Wystarczy przerzucić kilka stron, żeby wiedzieć dlaczego. Jądra w kubku? Są. Flaki na zewnątrz? Są. Rzucanie przekleństwami na lewo i prawo? No ba! Jednak w odróżnieniu od takiego choćby Kaznodziei, Punisher MAX nie korzysta z tych rozwiązań po to, by szokować. Tutaj przemoc, beznadzieja i najgorsze ludzkie zachowania są elementem budowania świata, ekspozycja gra równie ważną rolę, co (prosta) fabuła, czy postaci. Taka konwencja działa bardzo naturalnie. Niewątpliwie jest w tym duża zasługa rysowników.

Od początku ilustrowane jest przez Lewsia Larosę. Jego styl może przypominać połączenie tego co tworzy Micheal Lark z rysunkami Lee Bermejo. Larosa odwala kawał świetnej roboty. Szerokie kadry kipią od klimatu, a sam Frank w jego wersji wygląda tak groźnie, że Wolverine mógłby obsikać ze strachu swoje żółte spodnie, gdyby na niego spojrzał. Sceny akcji są dynamiczne, światło gra tutaj bardzo ciekawie, a brak detali w tłach zupełnie mi nie przeszkadza. W Małej Irlandii za kreskę odpowiada Leandro Fernandez. Jest nieźle, ale nie czuć już tak bardzo tego ciężkiego klimatu z poprzedniej opowieści. Wciąż, pewnie na życzenie Ennisa, został zachowany podział na 4-5 szerokich kadrów na stronę, co dynamizuje lekturę, akcja wygląda dobrze, ale postacie są… cóż, bardziej „zwyczajne” niż pomarszczone, niemal karykaturalne wytwory Larosy. I za to mały minusik.

O wydaniu nie mam co pisać, bo chyba nikt się nie spodziewa krytyki. Twarda okładka, dobry papier, kilka szkiców na końcu – Egmont przyzwyczaił nas do wysokiej jakości. Tłumaczenie też stoi na przyzwoitym poziomie. Klimat gangsterki został zachowany, za to Markowi Staroście należą się słowa uznania.

Czekam niecierpliwie na sierpień, bo wtedy na półce postawię sobie drugi tom Punishera MAX. To świetna rozrywka, której jedyną wadą jest to, że kończy się zbyt szybko. Czyta się to błyskawicznie. Oby tylko serialowe przygody Franka trzymały taki poziom!

AUTOR Paweł Kicman

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] Zjawiskowa She-Hulk tom 1

Szkoda, że serial o “Zielonej Kobiecie” – pomimo tego, że przecież istnieją widzowie, którym się …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *