Przygody Stasia i Złej Nogi to komiks wyjątkowy. Raz, kwadratowy format wydania. Dwa, fakt, że pierwotnie ukazał się w Internecie w formie webkomiksu, a więc składa się z pasków, po jednym na stronę. Jednak to nie technikalia świadczą o jego wyjątkowości. Ta kryje się bowiem w historii.
Zacznijmy jednak od początku. W listopadzie 2014 roku Tomasz „Spell” Grządziela, autor komiksu, przedstawił czytelnikom Stasia, Złą Nogę i Mamę Stasia. Ponad pół roku później ta trójka zakończyła swoją przygodę w ostatnim pasku z cyklu. W okresie pomiędzy, czytelnicy mogli poznać Stasia, młodego chłopaka, który urodził się ze Złą Nogą, przez którą musi jeździć na wózku inwalidzkim. Samotnie wychowuje go wspomniana Mama, która dużo pali, w ogóle nie płacze i stara się jak może, żeby zapewnić swojemu synowi godne dzieciństwo.
Prosty, ale nieco dziwny koncept, prawda? Perypetie Stasia, Złej Nogi i Mamy to słodko-gorzka opowiastka, która, mimo że ogranicza się zaledwie do 100 stron, stanowi lepsze odzwierciedlenie rzeczywistości niż spora część kilkusetstronicowych dzieł usianych tysiącami kadrów. Mniej w tym wypadku znaczy więcej. Życie Stasia jest metaforą życia z niepełnosprawnością, ale ten wątek generuje wiele innych – problemy finansowe, poczucie alienacji, miłość i odpowiedzialność rodzicielska… Mógłbym tak wymieniać, aż przeczytanie tej recenzji zajęłoby Wam więcej czasu niż lektura samego komiksu. Przy takim nagromadzeniu ważnych kwestii łatwo popaść w banał, zamęczyć odbiorcę filozoficznym podejściem albo po prostu rozckliwić się nad dramatem życia. Autor jednak nie popełnia żadnego z tych błędów. Oddając narrację w ręce Stasia, a rysując z perspektywy wnikliwego, dojrzałego obserwatora sprawia, że na jednym kadrze często zderzają się dwa światy. Realny, smutny, spowity w dymie maminego papierosa świat dorosłych oraz wymyślony, naiwny świat chorego, samotnego dziecka, które żyje dziecięcym optymizmem. Dzięki takiemu podejściu przygody Stasia są naprawdę przejmujące, ale równocześnie dają okazję do uśmiechu.
W warstwie technicznej, o której już wspomniałem, znajdzie się kilka ciekawych obszarów do omówienia. Po pierwsze, format. Mała książeczka w kwadratowym formacie z łatwością mieści się w plecaku czy torebce i nie zniekształcając oryginalnego formatu komiksu (a więc 3-4 kadrów ułożonych w kwadrat właśnie). Po drugie, rysunki. Okładka zachęca czerwonym kolorem, chociaż w środku znajdziemy już odcienie szarości. Rysunki to klasyczny Spell. Czytelne, specyficzne kształty postaci, tło ograniczone do niezbędnych rekwizytów albo jego brak. Po trzecie, ułożenie. Forma 1 pasek = 1 strona moim zdaniem sprawdza się dobrze nie tylko z praktycznego punktu widzenia. Dzięki temu, a bardziej w konsekwencji tegoż, komiks pokazuje niejako „sceny z życia”. Wybrane momenty, a między nimi tylko dźwięk przewracanych stron. Epizodyczny charakter nadaje doświadczeniu czytania dodatkowego wymiaru. Tak, oczywiście, wiem, że przecież taka jest natura wielu komiksów internetowych, ale przełożenie tego na papier daje naprawdę ciekawy efekt. Po czwarte, różnice między papierem i tym co dostępne w Internecie. Papierowe wydanie zawiera 16 odcinków więcej niż to co znajdziemy za darmochę. Co więcej jakość i format wydania sprawiają, że to idealna lektura do tramwaju, na wypad za miasto czy oczekiwanie aż dostawca dostarczy zimną pizzę. Choć w dobie LTE łatwo jest również dorwać Stasia na telefonie, mam nadzieję, że przekonałem tradycjonalistów do tego, że warto jednak wygrzebać z portfela kilka pięciozłotówek, bo tyle wystarczy, żeby dostać – nawet w okładkowej cenie – tę pozycję.
Podsumowując, Przygody Stasia i Złej Nogi to rewelacyjna historia. Nieco depresyjna, czasem zabawna, zawsze jednak trafnie oddająca prozę życia chorego dziecka, którego matka stara się robić wszystko co może dla syna, mimo, że jej samej coś „gnije” w środku. To też świetna parodia na światy „dorosłych” i „dzieci”. Polecam szczerze.