Skrzyżowanie scenariopisarskich zdolności Jasona Aarona z charakterystyczną, brudną kreską R.M. Guery zaowocowało niegdyś niezwykle cenionym Skalpem wydanym przez imprint Vertigo. Ponowna współpraca obu tych twórców mogła zatem działać na wyobraźnię. Przed nową serią autorstwa duetu, zatytułowaną Goddamned, stała naprawdę wysoko zawieszona poprzeczka. Oczekiwania były spore, ale… czy aby nie za duże?
W ostatnich latach Aaron wyrobił sobie uznaną markę w branży komiksu. Dziś cieszy się opinią jednego z najlepszych scenarzystów zakontraktowanych przez Marvela, do czego przyczynił się swoim runem w Wolverinie czy też pracą nad cyklem o Thorze. O jego renomie może też świadczyć fakt, że gdy wydawnictwo uzyskało prawa do franczyzy Star Wars, to właśnie Aaronowi powierzono sztandarową serię z bohaterami Gwiezdnych Wojen. Sprawował nad nią pieczę przez blisko czterdzieści numerów, a tytuł nieprzerwanie utrzymywał się w czołówce najpopularniejszych, najchętniej kupowanych komiksów na rynku. Zapewne więcej w tym zasługi potężnej marki, aniżeli samego scenarzysty, ale wkładu w ten sukces nie można mu jednak całkowicie odmówić. Ze swoich obowiązków wywiązał się w końcu wzorowo, a Star Wars pod jego batutą zwykle zbierało niezłe recenzje. Dodatkowo Aaron pokazał się także z bardziej autorskiej strony, gdy stworzył dla Image Bękartów z Południa – kolejny ciepło przyjęty przez krytykę komiks, który przyniósł mu zresztą Nagrody Eisnera.
Jego dziełem, które najbardziej przypadło mi do gustu, pozostaje jednak inna pozycja sygnowana logiem Marvela, a mianowicie Punisher MAX. Groteskowo brutalna, bezkompromisowa i odważna seria, która prezentowała Franka Castle’a u kresu jego krucjaty. Cały run miał formę zamkniętej historii z mocnym początkiem i satysfakcjonującym zakończeniem. Czemu w ogóle o nim wspominam? Otóż Przeklęty to pod wieloma względami podobna opowieść.
Wydany w marcu przez Muchę tomik zbiera pięć pierwszych zeszytów świeżej serii od Image, która zadebiutowała w Ameryce w 2015 roku. Fabuła przedstawiona na łamach Goddamned skupia się na postaci Kaina, biblijnego bratobójcy, któremu świat „zawdzięczał” odkrycie grzechu morderstwa. Ukarany przez Boga nieśmiertelnością, snuje się po wstrętnym, pełnym okrucieństwa świecie, czekającym na oczyszczającą powódź, i niczym Frank Castle szuka sposobu, żeby umrzeć. Żeby opuścić ten hiobowy padół i wreszcie zaznać odpoczynku. Podobnie jak w Punisher MAX, tutaj także Aaron kreśli przed czytelnikiem wizję beznadziejnego miejsca, będącego dosadną realizacją konceptu Sodomy i Gomory. Robi to na tyle skutecznie, że łatwo zrozumieć czemu Kain tak desperacko łaknie śmierci, a samo jej wyobrażenie budzi w nim prawdziwe podniecenie.
Syn Adama i Ewy, tak jak przywoływany przeze mnie wcześniej Castle, choć pełni funkcję protagonisty, daleki jest od tego, żeby nazwać go pozytywnym bohaterem. W tym pozbawionym zasad i moralności świecie sprawia po prostu wrażenie najlepszego wśród najgorszych. Najbardziej ludzkiego pośród brutalnych i prymitywnych jaskiniowców, których codzienne życie wypełniają przemoc, smród i zgnilizna.
Aaron jest do bólu dosłowny, a praca na tak trudnym materiale – scenarzysta poddaje przecież reinterpretacji samą Biblię – zdaje się nie krępować mu rąk. W Przeklętym zabijanie dzieci, kanibalizm czy też gwałty są więc na porządku dziennym, a postacie obrzucają Boga mało wyrafinowanymi obelgami i co krok podkreślają jak to ich świat płynie gównem (nie przesadzam, to chyba najczęściej przewijające się przez komiks słowo). Co bardziej wrażliwi z czytelników będą mogli poczuć się urażeni i zwyczajnie odbiją się od lektury jak od ściany. Dlatego też odradzam ją wszystkim, którym nie odpowiadają tak ekstremalne, subwersywne historie inspirowane chrześcijańskimi motywami.
Goddamned śmiało poleciłbym wszystkim tym, którzy są otwarci na takie eksperymenty – i do których, nawiasem mówiąc, sam się także zaliczam – gdyby nie inne problemy, jakie mam z tą serią. To, co odróżnia omawiany tytuł, niestety na niekorzyść, od Punishera, będącego dla tej recenzji pewnym punktem odniesienia, jest kompletny brak przeciwwagi. Pozornie poważny tytuł Marvela wyraźnie puszczał odbiorcy oczko. Zarówno bohaterów, jak i wszelkie sceny przemocy przedstawiano w nim w tak karykaturalny sposób, że całość zakrawała świadomie o groteskę i kojarzyła się z niskobudżetowym kinem eksploatacji. W Przeklętym Aaron dobitnie pokazuje, że tym razem nie zamierza zapuszczać się w takie rejony. Biorąc pod uwagę biblijną tematykę, można to poniekąd zrozumieć, ale finalnie ogranicza to historię.
Ciągłe operowanie tymi samymi elementami kreacji świata przedstawionego w pewnym stopniu zapędza scenarzystę w ślepą uliczkę. Wewnętrzne monologi Kaina prędko stają się wtórne. Przekazuje nam sporo, ale zwykle są to rzeczy dość banalne, które nawet bez jego pomocy zauważyłby czytelnik. Poznajemy perspektywę z jakiej patrzy na otaczającą go rzeczywistość, ale nie poznajemy samego Kaina. Aaron rozrzuca nam wyłącznie strzępy informacji o mordercy Abla. Wiemy, że nienawidzi Boga, że chce umrzeć, lecz nie może i że stać go jeszcze na odkupienie. Osobiście żałuję, że autor nie starał się nawet znaleźć odpowiedzi na pytanie czemu protagonista zabił brata. Co musiało się wydarzyć, że w świecie, w którym obce jest pojęcie mordu, ktoś się do niego posunął? Wytłumaczenie, że Kain po prostu nie lubił Abla zdecydowanie nie satysfakcjonuje.
Nadmiar barbarzyńskich scen rzezi lub kanibalizmu sprawia, że żadna z nich nie wybrzmiewa ani nie niesie ze sobą głębszej wartości. O ile można założyć, że te otwierające tom mają na celu obrzydzić odbiorcy przedpotopowy świat, o tyle każda kolejna zdaje się szokować tylko po to, żeby… szokować. To dlatego, że Aaron wysyła czytelnikowi wielokrotnie ten sam komunikat – ludzie są okrutni i zdolni do naprawdę paskudnych rzeczy. Powtarza go jak zdarta płyta. Ostatecznie jedynym momentem, który faktycznie może budzić emocje jest wieńcząca to wydanie śmierć jednej z postaci – najmniej krwawa i zaskakująco kameralna.
Nie ukrywam więc, że fabularnie Przeklęty nie zdołał trafić w moje gusta. Co innego zaś jego warstwa graficzna. Wyraziste ilustracje R.M. Guery odpowiadają obranej konwencji i w atrakcyjny sposób przenoszą założenia scenariusza na komiksowe panele. Jedyne uwagi mam do designu niektórych bohaterów. Przykładowo Noe, który także odgrywa w Przeklętym ważną rolę, zaprojektowany jest niezwykle oryginalnie, ale już ubiór Agi – kobiety, której losy splatają się z losami Kaina – razi niekonsekwencją. Podczas, gdy inni chodzą w bezładnie narzuconych na siebie skrawkach jakiegokolwiek materiału, ona nosi wyprofilowaną futrzaną sukienkę z wyciętym dekoltem. Kreacja wyjęta wręcz z Milion lat przed naszą erą i pozostałych filmów Hammera, w których panie w prehistorycznych bikini walczyły z dinozaurami. Projekt samego protagonisty także wypada dość odtwórczo. Kain aż za bardzo przypomina z wyglądu Geralta z Rivii.
Aktualnie seria znajduje się w zawieszeniu. Ostatni, piąty numer Goddamned ukazał się w Stanach prawie dwa lata temu i jak na razie nie wiadomo kiedy pojawi się następny. Prace nad kontynuacją ponoć trwają, ale konkretów brak. Przedłużający się powrót może sprawić, że fani w końcu przestaną czekać i zapomną o tym tytule. Z drugiej strony mogą też otrzymać w pełni dopracowany produkt. Co jest bardziej prawdopodobne? Ciężko stwierdzić, ale po lekturze recenzowanego tomu prędzej skłaniałbym się ku pierwszej odpowiedzi.