Kiedy tempo twojego życia wyznaczają zmiany w pracy, prace zaliczeniowe i kolejne recenzje do napisania, ciężko nie odczuć ile czasu już za nami. Ale tykający zegar przytłacza jeszcze bardziej, gdy kosmiczne siły przerzucają cię między stuleciami, a ty nie wiesz już które życie z kolei musisz mieć pod kontrolą. A to już po raz piąty swoim Papierowym Dziewczynom i czytelnikom zaserwował Brian K. Vaughnan.
Czy da się uciec przed przeznaczeniem? Odpowiedzi na to pytanie doskonale nam znane bohaterki będą tym razem szukać w odległej i niegościnnej przyszłości, a czytelnik na stronach komiksu. Pod kątem streszczania fabuły, nie trzeba dodawać w zasadzie niczego więcej, poza tym co proponuje nam wydawnictwo na tylnej okładce. W międzywymiarowym wyścigu na sens i życie ścierają się kolejne linie czasowe, a cztery niepozorne dziewczyny ze Stony Stream próbują nie oszaleć, widząc jak ich świat (i kilka innych) staje na głowie. Przez cztery ostatnie tomy, Vaughnan cyklicznie podrzucał czytelnikom kolejne elementy układanki, uzmysławiając im jednocześnie, że obrazek do ułożenia jest coraz większy. Biorąc pod uwagę rozmiar intrygi jaka została przezeń uknuta, zdaje się to być w pełni zrozumiałe. Jednakże po lekturze tomu nr 5 zauważyłem jego niemałą wadę. Zostając niejako przy porównaniu z układaniem. Wyobraźcie sobie, że składacie do kupy wielki zestaw Lego, mając wszystkie klocki zrzucone na jedną stertę. Macie już w całości integralną część zestawu, lecz brakuje wam jednej drobnej części. Niestety, przekopując się przez wzgórze klocków celem znalezienia płytki 2×1 zdążyliście zasypać swoją pierwotną konstrukcję.
Do czego zmierzam? Do faktu, jak niewielu czytelników czytając komiks notuje imiona wszystkich napotkanych bohaterów, wraz ze szczegółowym schematem ich relacji z całą resztą. Niewykluczone, że wynika to wyłącznie z mojej nieumiejętności rejestrowania podstawowych założeń fabularnych dotyczących podróży w czasie, choć czuję się dość zaprawiony w bojach oglądając 10 sezonów nowego Doktora Who oraz będąc naczelnym promotorem „Wynalazku” pośród moich znajomych. Jestem pewny, że czytając wszystkie woluminy jeden po drugim w małym odstępie czasu od siebie, usprawniłoby całość. Jednakże kiedy od lektury poprzedniego tomu dzieli mnie kilka miesięcy, zerkanie na fanowskie wiki, lub pospieszne kartkowanie poprzedniego tomu wydawało się niezbędne na tym etapie. Z oficjalnych informacji wynika, że nadchodzący tom będzie stanowił zamknięcie historii Papierowych Dziewczyn, przez co ciężko jest mi ignorować jakikolwiek z wątków, biorąc pod uwagę, że każdy może okazać się integralny i kluczowy.
Do tego niewygodnego położenia dochodzi jeszcze czynnik tempa, które zaczęło zauważalnie zwalniać. Przy ciągłym wyciąganiu asów z rękawa, należy pamiętać, że w talii znajdują się tylko cztery, a przy nieumiejętnym dysponowaniu tym trikiem, publika szybko się znudzi. Odkąd dziewczyny trafiły do przyszłości, fabuła trochę zastyga w miejscu. Cichaczem przenosimy się z lokacji do lokacji, dostając strzępki informacji o zasadach rządzących zastanym światem. I choć już w poprzednich tomach jasno wyjaśniono nam, że dziewczęta mogą odgrywać istotną rolę w nadchodzących zmianach na skalę światową, kilka rozwiązań fabularnych zdaje się niemal podanych na tacy. Ciekawym zbiegiem okoliczności akurat trafiamy w potrzebne miejsce, gdzie znajdziemy jakiś starych znajomych. Wiem, od historii o paradoksach, przeznaczeniu i determinacji przyszłości obowiązkowo wręcz powinienem oczekiwać takich zagrań, ale w tak rozległym świecie, powinny zdarzać się rzeczy, nie będące bezpośrednim efektem działalności Gazeciar. Mam nadzieję, że jeszcze znajdzie się ktoś odpowiedzialny za to wszystko.
W miejscu stoi nie tylko kwestia rozwoju intrygi, ale też progresja charakterologiczna. Dotychczas, każdy z tomów pokazywał w mniejszym, lub większym stopniu zmiany, jakie stopniowo zachodzą w każdej z naszych bohaterek. Nie ważne czy wywołane są one problemami z tożsamością seksualną, własną śmiertelnością czy determinizmem przyczynowym, rzadko zdarzało się, by któraś z dziewczyn zakończyła przygodę w obrębie jednego tomu, będąc tą samą wersją siebie, co na jego początku. Tom piąty natomiast zdaje się zupełnie ignorować takie kwestie jak rozwój. Nawet gdy wywlekane są pewne detale z przeszłości (i przyszłości) dziewczyn, nawet one same zdają się zbywać je wzruszeniem ramion, byle tylko fabuła poszła do przodu. Biorąc pod uwagę ostatni kadr, mam nadzieję, że ostatni odcinek sagi sprawi, że dziewczyny będą musiały zastanowić się nad tym, kim są i chcą być w tym nieprzyjemnym świecie.
Pomimo lekkiego potknięcia, wciąż pałam ogromną miłością do serii. Jakimś cudem wszechobecny postmodernizm sięgający do lat 80-tych, jeszcze mi się nie znudził, a jeśli będę w jego ramach dostawał tak kompetentne historie, nie zanosi się na to. Tom piąty nie jest może żadnym wypadkiem przy pracy, ale muszę go potraktować jako coś na styku fillera i przydługiej ekspozycji. Biorąc jednak pod uwagę jak wiele srok za ogon chciał złapać Vaughnan, fakt że póki co uciekła mu tylko jedna, jest godny podziwu. Nie uwalił pan semestru Panie Brian, ale niech się pan postara przed egzaminem końcowym…