PANTEON / RECENZJE / FELIETONY / KOMIKSY / [RECENZJA] Odrodzenie tom 8: Zostań jeszcze przez chwilę

[RECENZJA] Odrodzenie tom 8: Zostań jeszcze przez chwilę

Choć od tamtej pory minęły już przeszło trzy lata, dalej dobrze pamiętam jak duże wrażenie wywarły na mnie pierwsze zapowiedzi nowopowstałego wydawnictwa Non Stop Comics. Takie pozycje jak Paper Girls czy Giant Days od razu dopisywałem do listy potencjalnych zakupów, ale z różnych powodów to nie ich byłem najbardziej ciekaw. Największe nadzieje wiązałem bowiem z Odrodzeniem.

Duży wpływ miał na to zapewne fakt, że serię sci-fi Briana K. Vaughana i Cliffa Chianga o przygodach roznosicielek gazet czytałem wówczas w oryginale, a komedię o studentkach autorstwa Johna Allisona rozpatrywałem jedynie w kategoriach lekkiego czytadła, po które mógłbym sięgnąć w przerwach między kolejnymi tomami poważniejszych tytułów – dajmy na to właśnie Odrodzenia. Prowincjonalny noir (bo takie określenie przylgnęło do tego cyklu) na papierze wydawał się komiksem, który idealnie wpisuje się w mój gust, zarówno ze względu na klimat, jak i autora. Nie dość, że widziałem w nim coś, co wypełni pustkę po finale serialowego Twin Peaks, to dodatkowo z przyjemnością śledziłem wtedy Nightwinga, za którym, podobnie jak za Revival, również stał Tim Seeley.

Całość miałem przyjemność od początku do końca recenzować tutaj, na Panteonie, i jeśli pamiętacie moje teksty, mogliście zwrócić uwagę na to, że mniej więcej na półmetku zacząłem wyrażać swoje zaniepokojenie tym, w jakim tempie rozgrywa się ta opowieść. Scenarzysta, bardziej niż główną intrygą związaną z powracającymi do życia zmarłymi, zaaferował się wątkami pobocznymi i zwlekał z udzielaniem konkretniejszych odpowiedzi. Gdy dodamy do tego, że nie wszystkie postacie udało się Seeley’emu uczynić w pełni charakterystycznymi oraz że do samego finału nie potrafił oprzeć się przed wprowadzaniem nowych, wyjdzie na to, że od pewnego momentu Odrodzenie głównie irytowało i przytłaczało, zamiast satysfakcjonować. Jasne, nigdy nie pozwalało nazwać się słabym lub złym komiksem, ale zarazem, poza nielicznymi fragmentami, nie budziło we mnie większych emocji.

Do tego stopnia, że od ostatniego tomu pt. Zostań jeszcze przez chwilę nie oczekiwałem nic oprócz w miarę sensownego wyjaśnienia zagadki. Chciałem po prostu dowiedzieć się wreszcie kto zabił Marthę Cypress i jak to się miało do innych masowych zmartwychwstań. Wiernie towarzyszyłem tej serii przez trzy lata i liczyłem na to, że zakończenie wynagrodzi mi jej gorsze momenty. Ostatecznie ósma część nie tylko sprostała temu zadaniu, ale także zdołała zaangażować mnie emocjonalnie – a tego od Seeley’ego nie śmiałem już nawet wymagać.

Wausau w stanie Wisconsin, które autor wybrał sobie na miejsce akcji, dotknęło na łamach Revival tyle katastrof, że naturalną ich konsekwencją musiała być wojna. Po traumie, jaką przyniósł powrót szeregu mieszkańców zza grobu, objęciu miasta kwarantanną, tajemniczych zgonach, wyłapywaniu „Odrodzonych” przez wojsko, bestialskich zamachach i protestach, mieścina stała się najprawdziwszym polem bitwy. W jej centrum, po jednej stronie barykady dwie siostry: Dana i Martha oraz ich ojciec – lokalny szeryf – a po drugiej generał Cale i działająca na jej usługach armia. Jakby problemów było za mało, w drogę wchodzą im jeszcze uzbrojeni bojówkarze.

Nie można Seeley’emu odmówić rozmachu i tego, że zrobił sporo, by uwydatnić, że mamy tu do czynienia z wielkim, długo oczekiwanym finałem. Znacznie podbił stawkę, a napięcie od razu urosło i sięgnęło zenitu. Także w warstwie dramatycznej ósmy tom wypada lepiej niż poprzednie.

Jednocześnie, zostawiając pewne kwestie bez puenty i urywając niektóre wątki, scenarzysta niejako potwierdził, że na przestrzeni czterdziestu siedmiu zeszytów trochę eksperymentował i kluczył, przez co miejscami gubił kierunek swojej serii. Finalnie to nie fabularne dodatki w postaci segmentu o skorumpowanych wojskowych, szukających poklasku małolatach czy romansie Dany z eksmężem nadawały Odrodzeniu charakter. Tym, co utrzymywało zainteresowanie i wybrzmiewało najmocniej, była skomplikowana relacja między siostrami. Zostań jeszcze przez chwilę dobitnie to pokazało.

Czy zatem mogę z czystym sumieniem polecać Odrodzenie wszystkim czytelnikom? Niekoniecznie. Dostrzegam na rynku kilka, jeśli nie kilkanaście równiejszych i bardziej udanych wielotomowych serii – choćby wspomniane Paper Girls i Giant Days oceniam wyżej. Dzieło Seeley’ego i rysownika, Mike’a Nortona, to pozycja, którą można sprawdzić w dalszej kolejności, po odhaczeniu tamtych. Świadomość, że na końcu czeka solidny, satysfakcjonujący finał niech będzie ku temu zachętą.

Recenzja pierwszego tomu Odrodzenia

Recenzja drugiego tomu Odrodzenia

Recenzja trzeciego tomu Odrodzenia

Recenzja czwartego tomu Odrodzenia

Recenzja piątego tomu Odrodzenia

Recenzja szóstego tomu Odrodzenia

Recenzja siódmego tomu Odrodzenia

Za egzemplarz recenzencki dziękujemy Wydawnictwu Non Stop Comics!

AUTOR Maurycy Janota

Wsiąknął w komiksy za sprawą legendarnego runu Franka Millera w serii o Daredevilu. Odkąd przeczytał wszystkie historie z udziałem Matta Murdocka i Elektry, zabija czas na różne sposoby. Pisze opowiadania, po raz setny wraca do oryginalnej trylogii Star Wars lub ogląda horrory studia Hammer.

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] Nasze potyczki ze złem

Po lekturze komiksu Pan Higgins wraca do domu dość szybko o nim zapomniałem i nie …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *