PANTEON / RECENZJE / FELIETONY / KOMIKSY / [RECENZJA] Odrodzenie tom 4: Ucieczka do Wisconsin

[RECENZJA] Odrodzenie tom 4: Ucieczka do Wisconsin

Po lekturze czwartego tomu Odrodzenia mogę stwierdzić z dość dużym przekonaniem, że wydawany przez Non Stop Comics tytuł jest po prostu serią nierówną. Wcześniej nie ryzykowałbym wysunięcia takiej właśnie tezy. Skłaniałem się raczej do teorii, że to pozycja, która albo niekoniecznie trafia w moje gusta, albo zwyczajnie, także ze względu na swoją obszerność, potrzebuje więcej czasu, żeby się rozkręcić i wytoczyć właściwe, najcięższe działa. Ucieczka do Wisconsin, która ukazała się na polskim rynku pod koniec stycznia, zdaje się temu przeczyć, jednocześnie potwierdzając, że cykl autorstwa Tima Seeley’ego to jedna wielka sinusoida.

Tom pierwszy Odrodzenia (oryg. Revival) nie był może szczególnym objawieniem, ale mimo to zwiastował, że w ofercie rodzimych wydawców pojawiła się kolejna seria, którą warto mieć na oku. Prezentował ciekawy koncept i umiejętnie, acz bez większych fajerwerków, zarysowywał zbiorczego bohatera, czyli zaśnieżone miasteczko Wausau, w którym nagle do życia powrócili zmarli ojcowie, siostry czy też córki. W drugim Seeley skierował swoją opowieść niemal w rejony satyry społecznej, ale zabrakło wówczas pewnej subtelności i ostatecznie nie udało się skłonić do refleksji. Potem przyszła jednak pora na tom trzeci, który stanowił niesamowicie pozytywną niespodziankę, a przy tym szczytowy – oczywiście jak dotąd – punkt Odrodzenia. Pozwolił postaciom się rozwinąć i znacznie posunął fabułę do przodu.

Ucieczka do Wisconsin, bardziej niż utrzymać tamto wrażenie, zdaje się tonować nastroje i przypominać, że przed nami jeszcze cztery następne tomy – nie ma więc powodu, żeby się spieszyć, prawda? Teoretycznie można to zrozumieć, wszak lepiej odrobinę przeciągnąć środek intrygi i upewnić się, że położono wszystkie niezbędne fundamenty pod finał niż sztucznie wydłużać już samo zakończenie. W praktyce to zaciągnięcie hamulca jest jednak aż nadto odczuwalne w trakcie lektury. Zamiast coraz mocniej wplątywać czytelnika w główną zagadkę i angażować go do tego stopnia, żeby nie mógł doczekać się części piątej, Ucieczka… zostawia w poczuciu, że przerwa od tytułu… będzie wskazana.

W najnowszej odsłonie cyklu Seeley przenosi spory fragment historii poza prowincjonalne Wausau, w którym każdy zna każdego. W tajemniczych okolicznościach jeden z Odrodzonych przedostaje się do Nowego Jorku. W ślad za nim wyrusza główna bohaterka, detektyw Dana Cypress. Pozostawia w ten sposób Marthę, zmartwychwstałą siostrę, samą w rodzimym miasteczku. Ta z kolei, ciągle próbując pogodzić się z własnym położeniem, wpada na innego ze swojego rodzaju i nawiązuje z nim bliską relację. Na przestrzeni tomu poznaje jego niecodzienne, wręcz makabryczne sposoby na radzenie sobie z ich nową sytuacją.

Nie da się zaprzeczyć, że Seeley odpowiada na łamach Ucieczki… na kilka ważnych dla całej intrygi pytań. Niestety nie są one właściwie podkreślone i przechodzą raczej bez większego echa. Nie są dla postaci takim szokiem lub bodźcem, jakim faktycznie powinny być. Rozdzielenie fabuły na dwa segmenty – pierwszy, którego miejsce akcji to Wausau i drugi, który dzieje się w Nowym Jorku – nie pozostaje bez wpływu na dynamikę i niejako wybija z tego małomiasteczkowego klimatu, którym przecież z okładki reklamowana jest seria.

Wydanie zbiorcze zamyka one-shot – crossover Revival z inną z wydawanych w Polsce serii od Image, a mianowicie Chew Johna Laymana i Roba Guillory’ego. Dla fanów obu z wymienionych tytułów zeszyt będzie zapewne sympatyczną ciekawostką, ale dla tych, którzy śledzą wyłącznie Odrodzenie może wydawać się trochę za bardzo oderwany od całości. Wprowadza nagle do tomu bohatera o dziwnych zdolnościach, miesza go w główny wątek, a potem bez żalu się z nim żegna. Miły smaczek, ale niekoniecznie potrzebny.

Poza tym Ucieczka do Wisconsin dalej oferuje to, co było typowe dla Odrodzenia już wcześniej – tłum charakterystycznych (ale też nie do przesady) bohaterów, z których każdy dostaje swój wątek i odmiennymi metodami przybliża się do rozwiązania zagadki Odrodzonych; dość konsekwentnie budowaną i opartą na sprawdzonych formułach historię czy też niezmiennie solidną oprawę graficzną, pod którą podpisuje się Mike Norton. Wszystko to podpowiada mi, że czytelnicy, którzy zdążyli już wciągnąć się w ten tytuł, tom czwarty przyjmą pewnie z otwartymi ramionami. I co najwyżej ci, którzy, podobnie jak ja, oczekują stopniowej eskalacji napięcia mogą lekko się zawieść.

Recenzja pierwszego tomu Odrodzenia

Recenzja drugiego tomu Odrodzenia

Recenzja trzeciego tomu Odrodzenia

Za egzemplarz recenzencki dziękujemy Wydawnictwu Non Stop Comics!

AUTOR Maurycy Janota

Wsiąknął w komiksy za sprawą legendarnego runu Franka Millera w serii o Daredevilu. Odkąd przeczytał wszystkie historie z udziałem Matta Murdocka i Elektry, zabija czas na różne sposoby. Pisze opowiadania, po raz setny wraca do oryginalnej trylogii Star Wars lub ogląda horrory studia Hammer.

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] Nasze potyczki ze złem

Po lekturze komiksu Pan Higgins wraca do domu dość szybko o nim zapomniałem i nie …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *