PANTEON / RECENZJE / FELIETONY / KOMIKSY / [RECENZJA] Niewidzialni tom 3

[RECENZJA] Niewidzialni tom 3

Niewidzialni dobiegli końca i zaczęli się na nowo. Nie jest to jednak jakaś formalna zabawa z chronologią czy fabularne wstrząśnięcie uniwersum, za którym stoi Grant Morrison. Na takie zagrywki zapewne byłoby stać tak specyficzny komiks, ale w tym przypadku mówimy wyłącznie o starcie drugiego woluminu. O tym samym tytule i wciąż tak samo szalonego, makabrycznego i dziwnego jak poprzednik.

Wyjaśnienie czemu zaszła potrzeba restartu numeracji znajdziemy w posłowiu autora na końcu albumu. Chodziło o podkreślenie, że to druga część trylogii, a także o otworzenie serii na nowych czytelników – po części poprzez właśnie wyzerowanie licznika, po części za pomocą drobnych zmian w podejściu do scenariusza. O ile akcja wcześniejszych tomów rozgrywała się w głównej mierze w Wielkiej Brytanii (np. geneza Dane’a/Jacka była mocno osadzona w realiach post-taczerystowskiego Liverpoolu), o tyle trzeci wykonuje ukłon w kierunku amerykańskiego odbiorcy.  

Morrison robi wszystko, żeby stale podbijać stawkę i pokazywać, że zachodzący między dwoma niezbyt sprecyzowanymi siłami konflikt w świecie przedstawionym to dla ludzkości “być albo nie być”. Kiedy w intrygę trzeba wpleść postać historyczną, nie zawraca sobie głowy płotkami i od razu sięga po jednostki formatu Jezusa, Hitlera czy Oppenheimera. Gdy bohaterowie włamują się do ściśle strzeżonego ośrodka, w którym ukrywany jest lek na AIDS, niemal natychmiast wychodzą na jaw kolejne tajemnice – implanty w szczepionkach, inwigilacja, Roswell… 

Przy okazji recenzji pierwszego tomu wspomniałem o tym, że Niewidzialni – podobnie jak chociażby znacznie przystępniejszy, ale również uderzający w konspiracyjne tony serial Z archiwum X – mogą być dzisiaj pożywką dla wyznawców rozmaitych teorii spiskowych. W recenzowanym zbiorze widać to doskonale – głównie ze względu na wzięcie na tapet koncernów farmaceutycznych. Spadek zaufania do nich dało się wyraźnie zauważyć w ostatnich latach. 

To fascynujące jak bardzo w przeciągu niecałych trzech dekad (cykl ukazywał się oryginalnie w latach 1994-2000) zmieniło się spojrzenie na pewne sprawy. Podejrzewam bowiem, że Grant Morrison nie identyfikuje się zbytnio z ludźmi, którzy antynaukowe opinie głoszą obecnie, bo wiele z nich, zahaczających m.in. o kwestie płci, zdaje się gryźć z wymową The Invisibles. Wszak to komiks, którego sercem jest zdywersyfikowana, wyzwolona grupa bojowników, która przyjmuje każdego chętnego, niezależnie od jego rasy, tożsamości płciowej, orientacji seksualnej czy statusu społecznego.

Niewidzialni z założenia byli dla scenarzysty sigilem, czyli symbolem, który magicznie miał pomóc spełnić wyrażone przez niego głośno życzenia. Gdyby nie chodziło o autora o tak cenionym dorobku można by przewrócić oczami i sprowadzić to do czegoś bardziej prozaicznego. Przykładowo do tego, że Morrison chciał przelać na papier wszystkie swoje najskrytsze fantazje, najdziwniejsze pomysły, a także umieścić w centrum akcji wymarzoną, wyidealizowaną wersję samego siebie (pod postacią King Moba), więc dorobił do tego wygodną ideologię. Przyznanie się wprost, że pisze abstrakcyjne, bałaganiarskie fan fiction o w gruncie rzeczy dość prostej walce dobra ze złem, w którym główną rolę odgrywa jego oczywisty awatar, naraziłoby go na śmieszność. 

Choć patrząc na bezwstydne “przefajnowanie” King Moba lub niektóre silące się na błyskotliwość, pełne kwiecistych obelg i przekleństw dialogi, momentami również zdarzało mi się odbierać całość w ten sposób, finalnie coś powstrzymuje mnie od przedstawienia takiego wniosku w podsumowaniu jako kluczowego. Bo nawet jeśli Morrison tworzy tutaj tekst zrozumiały w stu procentach tylko dla siebie, wciąż udaje mu się zarażać buntem wobec systemu i establishmentu. Niewidzialni to przecież komiks idealnie oddający ideę eskapizmu. Obiecuje ucieczkę do świata, w którym każdy – choćby biedny nastolatek z przemysłowego miasta – może odzyskać sprawczość i skonfrontować się z tymi u góry, którzy za niego układali mu życie. Bywa, że to przyjemna perspektywa.

Recenzja Niewidzialni tom 1

Recenzja Niewidzialni tom 2

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

AUTOR Maurycy Janota

Wsiąknął w komiksy za sprawą legendarnego runu Franka Millera w serii o Daredevilu. Odkąd przeczytał wszystkie historie z udziałem Matta Murdocka i Elektry, zabija czas na różne sposoby. Pisze opowiadania, po raz setny wraca do oryginalnej trylogii Star Wars lub ogląda horrory studia Hammer.

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] X-Men. Punkty zwrotne: Upadek mutantów

Pochodząca z XXI wieku “Trylogia Mesjasza”, która wprowadziła format “Punktów Zwrotnych X-Men” na polski rynek, …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *