Iron Fist nigdy nie należał do moich ulubionych bohaterów spod szyldu Marvela. Wojownik walczący w ciemnych uliczkach i z wyjątkowo nieciekawą tożsamością ukrytą pod maską, nie wzbudza u mnie palpitacji serca ani szczególnej sympatii. Nie zrozumcie mnie źle – nic do niego nie mam, ale po lekturę komiksu z nim w roli głównej sięgam raczej wtedy, gdy szukam czegoś lekkiego i niezobowiązującego. Czego nie muszę koniecznie stawiać w szerszym kontekście. Komiks Eda Brubakera to nieco poważniejsze podejście do bohatera o „żelaznej pięści”, ale czy każdy heros może być skutecznie przecedzony przez specyficzny styl tego scenarzysty?
Danny Rand – Nieśmiertelny Iron Fist
Danielowi nie układa się w życiu osobistym. Heros patrzy na swoją korporację bardziej podejrzliwym okiem zamaskowanego alter-ego, aniżeli kompetentnego szefa firmy. Sprawy nie ułatwia to, że z racji na polityczną sytuację panującą w tym okresie w uniwersum Marvela, wkładanie zielonego kostiumu zaczyna mu coraz bardziej ciążyć. Teraz każdy jego nocny wypad łączy się z dużym ryzykiem. Po skończeniu Civil War i ustanowieniu nowego prawa regulującego funkcjonowanie zamaskowanych mścicieli, Iron Fist działa nielegalnie. Nie trzeba analizować kadru po kadrze, by wyciągnąć z komiksu proste wnioski – Danny jest tak samotny, jak nigdy wcześniej.
Miłośnicy serialu mogą poczuć się tu jak w domu. Dany odkrywa nowe możliwości wykorzystania mistycznych mocy, mamy okazję obserwować jak energią posługiwali się jego poprzednicy. Zgodnie z oczekiwaniami, gościnne występy zaliczają także wykorzystani w seriach Netflixa: Colleen Wing, Misty Knight i Luke Cage. Wydawca nie pominął również krótkiej historii, w której Danny zastępuje Diabła z Hell’s Kitchen.
Lekcja historii zakonu wojowników K’un-Lun.
Czara smutku i złości Randa przelewa się, gdy ten zaczyna odkrywać sekrety tradycji zakonu, którego reprezentuje. Historie poprzednich herosów o żelaznej pięści są interesujące i żałuję, że Brubaker i Fraction poświęcili im tak mało czasu. Odniosłam wrażenie, że w pierwszym tomie Nieśmiertelnego Iron Fista twórcy chcieli pokazać nam większy element historii mistycznych herosów – ale ostatecznie czytelnik nie dostał szansy na poznanie żadnego z poprzednich wojowników K’un-Lun. Co więcej, z biegiem fabuły Ci najnowsi przedstawiciele klanu zaczęli mi się mylić. To zmarnowany potencjał. Nie są po prostu wystarczająco charakterystyczni, by czytelnik wybaczył pewne fabularne uproszczenia.
Mistycyzm w tym tomie przybiera zresztą różne formy. Na przykład przekształcających się w ptaki wojowniczek z tajemniczego K’un-Zi, bliźniaczych wysłanniczek Matki Żurawi.
W ostatnim zeszycie twórcy jasno zaznaczyli jakie przeszkody czekają na herosa w kolejnych zeszytach. Liczę na to, że z kolejnymi częściami Danny będzie się stopniowo oswobadzał z pętających go problemów. Spodobało mi się ukazanie Iron Fista jako postaci depresyjnej, ale tworzenie wokół niego pompatycznej otoczki wydaje mi się nijakie i już trochę powtarzalne. Szkoda, że nie mówi się tu o pewnych sprawach w sposób bardziej przejrzysty – jeżeli kolejne tomy nie wyciągną z jego smutku żadnych fabularnych konsekwencji będę bardzo rozczarowana.
To jeden z tych komiksów, w których nie może zabraknąć akcji.
Na wielką pochwałę zasługuje oprawa graficzna komiksu. Aja dał z siebie wszystko i zaserwował czytelnikom bardzo udane w kwestiach estetycznych dzieło. Ciemne barwy, grube linie i realistycznie rysunki idealnie wpasowują się w gorzki ton opowieści.
Pierwszy tom Nieśmiertelnego Iron Fista napawa mnie nadzieją na fantastyczną serię. Mimo kilku potknięć polecam ten komiks, szczególnie jeżeli już zapoznaliście się z tym bohaterem. Brubaker i Fraction rozwinęli postać Danny’ego Randa, położyli na jego sylwetce kilka nowych warstw. Pytanie brzmi, czy odpowiednio je rozrysują w kolejnych tomach?