Tak się jakoś ciekawie złożyło, że moja przygoda z publikacjami od Non Stop Comics zaczęła się od komiksu, którego bohaterką była antypatyczna dziewucha o niewyparzonej buźce, lubująca się w rozwałce oraz wszelakiej maści gadżetach służących do, niekoniecznie bezbolesnego pozbawiania życia, zaś perypetie protagonistki cechowały się szczątkową fabułą, będącą jedynie pretekstem do zalewania czytelnika szalonym i niezbyt wyszukanym humorem. Mowa oczywiście o Tank Girl. Dziś w moje ręce trafia komiks bardzo podobny w swej konstrukcji. Jednak w przeciwieństwie do przygód czołgistki, których szczerze nienawidzę, ta pozycja totalnie mnie kupiła. Oto dlaczego lubię Nienawidzę Baśniowa.
Nasza bohaterka, Gertrude, to typowa słodka dziewczynka. Kocha księżniczki, jednorożce i kolor różowy w ilościach pięciokrotnie przewyższających dawkę śmiertelną dla zwykłego człowieka. Jak każde dziecko, marzy by choć na chwilę przenieść się do swojego wyimaginowanego świata. Pewnego dnia, dziewczynkę wsysa jej własny dywan i tak oto, z wybitymi mleczakami i otwartym złamaniem ręki, Gertrude trafia do Baśniowa. Żeby wrócić do domu, musi odnaleźć ukryty w krainie klucz. W towarzystwie przewodnika Larrigona Wentswortha III (zmęczonej życiem, gadającej muchy) dzieciak rusza na wyprawę.
Mija 27 lat. Gertrude, choć fizycznie nadal jest siedmiolatką, tak psychicznie jest już zgorzkniałą, dobiegającą czterdziestki jędzą. Klucza jak nie było tak nie ma, więc naszej bohaterce puszczają nerwy i postanawia utopić Baśniowo we krwi…
Jeżeli pomyśleliście, że zdradzam za dużo to bez obaw. Streściłem tylko kilka pierwszych stron.
Fabuła Nienawidzę Baśniowa jest… Hmmm. Po prostu jest. To tylko pretekst by Skottie Young mógł zaserwować nam istny festiwal gore’u w kreskówkowym wydaniu. Uświadczymy tu pewne zwroty fabularne, ale nie oszukujmy się, to nie fabuła odpowiada za frajdę płynącą z komiksu.
Nie bez przyczyny we wstępie przywołałem Tank Girl, którą krytykowałem między innymi, za brak konkretnej fabuły. Cóż, Hewlett i Martin starali się rekompensować to kanonadą kloacznych żartów i seksualnych podtekstów bez kontekstu. Siłę komiksu stanowiły świetne rysunki Hewletta, które niosły ze sobą dużo więcej humoru niż próbował udźwignąć scenariusz i dialogi.
Young w swoim komiksie nie sili się na fabularne wyżyny. Chyba doskonale zdaje sobie sprawę, że połączenie absurdalnej brutalności, kreskówkowego sznytu i wszelakich baśniowych klisz to istny samograj i jego rysowniczy talent załatwi sprawę. I tak też się dzieje. W przeciwieństwie do brytyjskiego potworka Hewletta i Martina Nienawidzę Baśniowa nie ma nic, co psułoby ten koncept – zero wymuszonych dowcipów, odniesień z czapy i szeroko pojętego ‘uśmieszniania’. Humor jest tu naturalny i pochodzi prosto z rysunków i absurdalnych sytuacji. Opowieść jest w lwiej części zbiorem scenek, w których nasza bohaterka na przemian dekapituje zastępy baśniowych maszkaronów, po czym zbiera obfite cięgi. I tak w koło, aż do pierwszego zwrotu akcji.
Owe zwroty może nie są zbyt intrygujące, ale mimo to trzeba docenić twórcę, że wykazał jakąś inicjatywę w warstwie scenariuszowej, gdyż ten komiks mógł stać samymi flakami i juchą wypływającymi z bajkowych stworzonek. Ale o rysunkach później. Muszę jednak zarzucić Youngowi, że cliffhangery kończące dwa zeszyty miały swoje rozwiązanie poza kadrem, a zapowiadały naprawdę solidną naparzankę.
Postaci w Nienawidzę Baśniowa są zarysowane całkiem wyraziście, choć te również korzystają z klisz. Gertrude wpisuje się w archetyp uroczej psychopatki, a sympatia do niej może wywołać wyrzuty sumienia. Bohaterka włada zręcznie nie tylko wszelakiej maści bronią, ale także posiada bogaty zasób słownictwa… innymi słowy przeklina więcej niż domorosły coach. Oczywiście przekleństwa są ‘usłodzone’, co stanowi element budowania świata, ale przyznam, że natłok epitetów pokroju ‘ciastolony’ bardzo mnie w pewnym momencie irytował. Ale bardzo możliwe, ze to wina karkołomnego tłumaczenia.
Drugim z głównych bohaterów jest wspomniany Larrigon, czyli przewodnik bohaterki. Sarkastyczny, zgorzkniały i ociekający cynizmem. Połączenie Garfielda i Alfreda Pennywortha zamknięte w ciele muchy. Zdecydowanie moja ulubiona postać. Reszta mieszkańców Baśniowa pełni tu raczej rolę narzędzi, które pchają nikłą fabułę do przodu, ale spełniają swoją rolę należycie
Wreszcie możemy sobie porozmawiać o mięsie tego tomu, czyli warstwie wizualnej. Ze Skottiem Youngiem spotkałem się przy okazji wariantów okładkowych do różnych serii Marvela, gdzie artysta przedstawiał postaci z Domu Pomysłów jako dzieci. Były to absolutnie urocze prace. Tutaj pan Young łączy talent do rysowania uroczych rzeczy i kreskówkowego, acz ostrego gore’u. Zastępy dziwadeł giną w okrutny sposób od topora tudzież zębów głównej bohaterki. Trzewia wylewające się z brzuszków baśniowych stworków, podbite ślepia i kości wystające z otwartych złamań, pomimo cartoonowego stylu są mocno sugestywne.
Niesamowita dynamika i kadrowanie sprawia, że każda scena walka robi ogromne wrażenie i można poczuć, że oglądamy kadry z dobrej animacji. Tutaj każdy rozbryzg krwi jest narysowany z głową. Nieważne czy to splash page, czy mały kadr, każda strona ukazuje nam doskonale uporządkowany chaos. W wielu momentach narracja opiera się jedynie na kadrach bez dymków, toteż polecam śledzić rysunki uważnie, gdyż może Wam uciec niejeden ciekawy szczegół… szczególnie historia życia Larrigona rozgrywająca się w tle, gdy Gertrude leży nieprzytomna po jednej z batalii. Fantastycznie rysowane postaci, a w szczególności obłędna mimika zamykają listę superlatywów na temat grafiki. Oczywiście, ten niesamowity, krwisto-cukierkowy klimat jest także zasługą świetnych kolorów nałożonych przez Jeana-Francois Beaulieu. Dla tego aspektu warto sięgnąć po tę publikację.
Nienawidzę Baśniowa, pomimo szczątkowej fabuły daje ogrom frajdy dla czytelników spragnionych soczyście krwistej rozrywki i solidnej dawki prostego, czarnego humoru w wizualnej formie. Dla mnie komiks był jak kreskówka Oggy i Karaluchy w kategorii R. Brutalność jest tu uroczo absurdalna, a na każdą znienawidzoną, baśniową kliszę spada bezlitosny topór małej Gertrude. Niemniej, zakończenie komiksu zapowiada dość ciekawy kierunek wydarzeń i liczę, że kontynuacja zaciekawi mnie także scenariuszem a nie samymi ilustracjami.