PANTEON / RECENZJE / FELIETONY / KOMIKSY / [RECENZJA] Monstressa Tom 3: Przystań

[RECENZJA] Monstressa Tom 3: Przystań

Zdecydowanie nie popadam w syndrom sztokholmski. Choć może odrobinkę. Prawda jest taka, że za każdym razem, kiedy zasiadam by przeczytać i zrecenzować kolejny tom Monstressy, to tkwi we mnie nadzieja, że miło spędzę czas i napiszę bardzo pozytywną recenzję. Rzeczywistość jednak szybko ten pozytywizm weryfikuje i jak wielu bohaterów polskich powieści poświęconych tematyce pracy u postaw, zderzyłem się z bezwzględną brutalnością świata. Po przeczytaniu trzeciego tomu przygód Maiki Półwilk znów czuję się sfrustrowany i wyczerpany. Pamiętajcie jednak, że Freddy Mercury śpiewał: Show must go on. Dla mnie oznacza to ni mniej ni więcej tyle, iż moja recenzja powinna rozpocząć się od kolejnego grafomańskiego wstępu z Marysue w tle. By tradycji stało się zadość.

Uprzejmie ostrzegam! Poniższy akapit reprezentuje najgorsze cechy amatorskich powieści fantasy. Jeśli chcecie uniknąć grafomaństwa, polecam pominąć tekst napisany kursywą i przejść do dalszej części recenzji.

To tylko zły sen. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Marysue maszerowała już od wielu tygodni. Nieprzyzwoicie nazwane szczyty zdawały się nie mieć końca i zaczynało brakować jej już członków rodziny od których mogłaby je nazywać. Skończyła na Distantcousinbobfucka i chyba reszta z pagórków zachowa anonimowość, szczególnie że odkąd trochę niewyraźnie naszkicowany baca, który służył jej za przewodnika, spadł z grani, straciła trochę natchnienie. Dla kogo to wszystko jeśli nie ma się komu pochwalić kolejnym sprytnym żartem zainspirowanym south parkiem. Jedynym jej towarzyszem stała się żwawo rozwijająca się między palcami jej stóp uporczywa grzybica, która właśnie zaczęła zyskiwać świadomość.

– Renesans! – Wykrzyknęło, stłumionym przez skarpetę głosem, fungonoidalne bóstwo, przytwierdzone do dolnej kończyny Marysue.

– Masz na myśli taki okres historyczny? – Niewróżona nagłym zwrotem ewolucyjnym pasożyta bohaterka odpowiedziała rzeczowo, by po chwili się zreflektować – Chwila, czy to określenie nie wywodzi się z języka francuskiego? Czy to oznacza, że mamy w tej rzeczywistości Francję?

– Mnie nie pytaj. – odpowiedział dermatofit – Jako istota posiadająca głos, istnieję dopiero od paru minut, moja pamięć nie jest jeszcze zbyt dobrze ukształtowana.

– Racja… nie jest to moment by przeżywać egzystencjalne problemy – zgodziła się Marysue, po czym wyciągnęła z kieszeni armatę i pognała by stawić czoła górującemu nad krajobrazem przedwiecznemu.

– To chyba jakiś mój krewniak – skwitował zaistniałą sytuację grzyb.

Rysunki w druku wyglądają gorzej, niż na ekranie monitora.

Zawsze kiedy spoglądam na reklamowe cytaty, umieszczone na okładce tego komiksu, zastanawiam się, czy nie zostały one w jakiś sprytny sposób wyjęte z kontekstu. Później dociera do mnie, że jestem jednym z niewielu, którzy owe wątpliwej jakości dzieło krytykują. Nie wiem, na czym polega magia tego komiksu, ale na pewno nie w wyjątkowej warsztatowej wirtuozerii autorek. Może to wciskanie wszędzie ornamentów potrafi oszukać mniej wprawne oko. Powiedziałbym, że w trzecim tomie nawet oprawa graficzna serii uległa lekkiemu pogorszeniu.

Mam tu na myśli kompletną szkicowość rysunku i o wiele bardziej stłoczone niż poprzednio kadry. O ile czytając Krew, wydawało mi się, że są momenty, które nawet mogły się podobać, to w przypadku Przystani muszę powiedzieć, że komiks jest brzydki. Dominują w nim nudne brązy i szarości, wymieszane z płękitami, część ujęć jest nieczytelna, a większość z nich koncentruje się na wyrażających praktycznie tylko złość gadających głowach. Linia jaką operuje Sana Takeda jest poszarpana i niepewna. W dodatku brak tu jakiegoś sensu w zmianach jej grubości, która zdaje się nie podlegać żadnym zasadom. Może sprawny inker trochę by tę sytuację poprawił, jednak go tutaj brak, przez co rysunkowo Monstressa reprezentuje męczący chaos.

Szaro-buro, jak na polskim blokowisku. Radzę się przyzwyczaić do tej palety barw.

Niewiele lepiej ma się część fabularna Przystani. Znakiem rozpoznawczym serii jest to, że niewiele ona pokazuje, a dużo opowiada w dialogach i materiałach dodatkowych, które pojawiają się między rozdziałami. Ciężko przez to budować napięcie, bo zagrożenie jest ciągle wspominane, ale materializuje się dopiero pod koniec tomiku. W dodatku historia cierpi przez zbyt narowiste tempo w jakim jest prowadzona. Jakby Marjorie Liu potrafiła, albo się ślimaczyć, za co krytykowałem poprzedni tom, albo tylko gnać na złamanie karku, co ma miejsce tutaj. Czasem siedziałem i wracałem do poprzednich stron, by zorientować się, co właściwie miało miejsce i czy w ogóle miało to sens. Intryga jest dość nudna, też ze względu na to iż postaci nie są zbyt interesujące. A jest to prosta historyjka z polowaniem na MacGuffin, która nie powinna potykać się o własne nogi. Odnoszę wrażenie, że autorka tworzy tę opowiastkę na bieżąco, strona po stronie, rozdział po rozdziale nie mając większego planu dla całości. Nie jest dobrze, kiedy takie myśli nie opuszczają mnie podczas lektury.

Cthulhu – myślałem, że on istnieje naprawdę, a to tylko legenda.

Ponadto główna bohaterka jest co raz mniej sympatyczna. Byłbym w stanie nawet bronić jej towarzyszy, choć i tak nie są to postacie, które nazwałbym zbyt głębokimi i ocierają się raczej o stereotyp. Maika Półwilk jest pyskatą nastolatką, z którą spędzam czas jedynie ze względu na redaktorski obowiązek. Wiem, że ma w sobie pożerającego jej ciało potwora, alegorię nowotworu, ale jest to za mało bym poczuł do niej choć iskrę życzliwości. Ciężko też czuć jakąś sympatię do różnych stron konfliktu. Z jednej strony mamy pożerające się nawzajem potwory, a z drugiej fanatyków okaleczających innych i używających ich ciał jako źródło własnej siły. No i są tu też demony z piekielnych wymiarów i jak to z istotami z innego świata, ciężko się z nimi identyfikować. Może mają tam jakieś swoje cele i intrygi, ale wygląda na to, że w rzeczywistości ograniczają się do:
1. dostać się do świata śmiertelnych
2. zjeść wszystkich.
Gdyby jeszcze intrygi były w miarę interesujące, albo przynajmniej były ukazane w ciekawy, mniej frustrujący sposób, to może potrafiłbym się przy tym komiksie w miarę dobrze bawić.

Więcej tego samego, tylko gorzej. Takie są moje wrażenia po przeczytaniu trzeciego tomu Monstressy. Co można uznać za niezły wyczyn. Zważywszy na to, że poprzednie dwa tomy nie przypadły mi do gustu, to nie uważałem, że będę w stanie odczuwać jeszcze większą niechęć do tej serii. W Przystani zawodzi wszystko, nawet to co poprzednio jeszcze jakoś się broniło. Wiem, że jako biały mężczyzna nie jestem częścią populacji, w którą celują autorki, ale mam wrażenie, że jednak jestem w stanie ocenić walory dobrego komiksu. W tym przypadku nie mamy z takim do czynienia. Wciąż nie polecam.

AUTOR Mateusz Dąbrowski

Ilustrator. W jego żyłach płynie mieszanka ołówkowego grafitu, tuszu i cyfrowej farby. Czasem jednak musi wystukać swą opinię przy pomocy klawiatury, czy to w momencie zachwytu, czy też typowej geekowskiej złości, gdy ktoś dokonuje gwałtu na popkulturze.

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] Nasze potyczki ze złem

Po lekturze komiksu Pan Higgins wraca do domu dość szybko o nim zapomniałem i nie …

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *