PANTEON / RECENZJE / FELIETONY / KOMIKSY / [RECENZJA] Mighty Thor #1 i All New Wolverine #1

[RECENZJA] Mighty Thor #1 i All New Wolverine #1

‘Olaboga, Thor będzie kobietą!’ – taki (mniej więcej) krzyk podniósł się w fandomie, gdy w 2014 roku Marvel ogłosił tę zmianę. Kurz już opadł, poznaliśmy też tożsamość tajemniczej bohaterki, która dołączyła właśnie do Avengers (w serii All New, All Different Avengers) i doczekała się nowego otwarcia własnej serii (po liczącej osiem zeszytów Thor przyszedł czas na mającą obecnie dwa numery The Mighty Thor). Jak zatem spisuje się Bóg (a właściwie Bogini) Piorunów w nowej odsłonie?

Spieszę z nowiną: jest o niebo lepiej niż w Thor. Recenzowana przeze mnie seria to świeże i dynamiczne otwarcie – zarówno dla naszej bohaterki, jak i dla ‘nordyckiej’ części uniwersum Marvela. Zapoznajemy się tu z zupełnie nowym status quo Asgardii (i Dziesięciu Królestw) – Odyn od miesięcy nikomu się nie pokazuje, Odinson zniknął, Frigga została uwięziona przez własnego męża, Svartalfheim i Alfheim są na skraju wojny, a sama Thor jest ścigana listem gończym. A to dopiero początek…

Choć cała ta sytuacja jest niewątpliwie skomplikowana, a każda z postaci stara się coś sobie ugrać, punkt wyjścia zostaje przedstawiony z zaskakującą lekkością i angażuje bardziej, niż afera z Lodowymi Olbrzymami i Roxxonem z Thor. Największym sukcesem serii jest jednak sposób, w jaki potraktowana została tytułowa bohaterka. Już od pierwszej strony czujemy, że dr Jane Foster jest pełnokrwistą i interesującą postacią. Właśnie tak – nowa seria nie bawi się już w ukrywanie tożsamości zamaskowanej posiadaczki Mjolnira. I jest to świetny zabieg, który ułatwia pokazanie charakteru bohaterki oraz intrygującego konfliktu wewnętrznego – każda przemiana w Thora bowiem niweluje efekty chemioterapii.

Jeżeli mówimy tu o postaciach, to muszę jednak coś skrytykować. Jason Aaron wydaje się nie mieć pomysłu na Lokiego. Zdaje się, że cały dorobek Kierona Gillena i Ala Ewinga, którzy konsekwentnie rozwijali postać młodego Boga Kłamstw (a potem Boga Opowieści) w Journey Into Mystery, Young Avengers i Agent of Asgard, idzie nieco w odstawkę w celu snucia nowej, epickiej historii. Oczywiście nie możemy jeszcze ze stuprocentową pewnością stwierdzić, na ile moje przypuszczenia są słuszne, ale na razie, jako fanka Lokiego-antybohatera z ww. serii, czuję lekkie rozczarowanie.

Trzeba też pochwalić aspekty, które już w poprzedniej serii stały na wysokim poziomie (i szczęśliwie pozostały) – kreskę Russela Dautermana i kolory Matta Wilsona. Za pomocą cienkich, acz precyzyjnych linii i świetnego cieniowania osiągają oni wrażenie trójwymiarowości i plastyczności. Już samo przejrzenie komiksu sprawia estetyczną przyjemność. Zdecydowanie mają w tym swój udział kolory. Matt Wilson jest jednym z moich ulubionych artystów odpowiedzialnych za nie. I choć The Mighty Thor nie jest jego opus magnum (za takie uważam 8 i 14 numer serii The Wicked + The Divine), to nadal artysta utrzymuje bardzo wysoki poziom. Jego żywa i jaskrawa paleta barw świetnie spisuje się, gdy trzeba pokazać fantastyczne bogactwo form w Asgardii, ale daje też radę w nieco przygaszonym Midgardzie (w którym różowo-żółty kubraczek Volstagga ślicznie się wyróżnia).

W podsumowaniu nie mogę więc nie pochwalić tej rozkręcającej się dopiero serii. Stanowi ona dobry punkt startu dla wszystkich, którzy chcieliby lepiej poznać nową posiadaczkę tytułu Thora i sytuację Dziesięciu Królestw. Jeżeli po ostatnich filmowych produkcjach Marvela tęsknicie do dawno niewidzianego Asgardu i chcecie zacząć śledzić losy komiksowych Azów, nie mogliście na ten moment lepiej trafić. Polecam zarówno nowicjuszom, jak i wyjadaczom świata komiksów – obojga płci.

Zanim fani Marvela mogli wykrzyknąć „Olaboga, Wolverine też będzie kobietą!” i ponarzekać na „szerzącą się poprawność polityczną”, ich uwagę zajęło coś innego – zabicie tejże postaci, jednego z najukochańszych superbohaterów w historii wydawnictwa, uwielbianego jeszcze bardziej od czasu sportretowania go przez Hugh Jackmana w filmowej serii o X-Menach. Śmierć w komiksie superbohaterskim nie znaczy co prawda zbyt wiele – w końcu każdemu zdarzy się czasem umrzeć i pozostać martwym przez chwilę, aż do widowiskowego zmartwychwstania kilka numerów później. Jedynie garstka wybrańców, takich jak Gwen Stacy czy wujek Ben, wciąż uparcie nie wykazuje żadnych funkcji życiowych. Smutny los Logana był jednak zapowiadany i reklamowany tak namiętnie, że wzbudziło to spory szum wśród fanów. Kiedy okazało się, że oryginalny Rosomak faktycznie może pozostać martwy nieco dłużej, niż przewidywano, na horyzoncie (a właściwie materiałach teasujących uniwersum post-Secret Warsowe) pojawił się następca Jamesa Howletta – znana z wcześniejszych komiksów postać X-23, żeńskiego klona Rosomaka. Jej pierwszy występ w nowej roli mamy okazję oglądać w nowej serii All New Wolverine.

Laura dopiero co przybrała nowy pseudonim, a już zdaje się być w samym środku nowej intrygi. Pierwsze zeszyt jej nowej solowej serii zaczyna się jak pierwsza lepsza przypadkowa sprawa, z jaką co tydzień mierzą się różni bohaterowie. Dopiero pod koniec wychodzi na jaw, że to początek czegoś znacznie większego – tajemniczego, osobistego problemu, z którym Wolverine będzie musiała się uporać. Nie jest jednak osamotniona w tym zadaniu: wspiera ją Angel, a także wciąż żywe wspomnienia o jej mentorze, Loganie. Ten pojawia się w komiksie w sporej sekwencji, w której zobaczyć możemy relację tej dwójki – wypada to bardzo zgrabnie i nie sprawia wrażenia wciśniętego na siłę. Wątek główny też prezentuje się nieźle, jest intrygujący i obiecuje ciekawe wydarzenia w kolejnych numerach, zapewniając jednak wystarczająco dużo rozrywki, żeby nie być jedynie pustym teaserem. Nasza bohaterka świetnie odnajduje się w nowej roli (podkreślanej przez jej strój – używa ona klasycznego, żółtego outfitu Wolverine’a, który wszyscy znamy), chociaż widać, że nie czuje się w niej aż tak dobrze, jak sama by chciała.

Pod względem graficznym komiks stoi na wysokim poziomie. Rysunki autorstwa Davida Lopeza i Davida Navarrota, z kolorami Nathana Fairbairna są dynamiczne, dokładne i dopracowane, genialnie sprawdzają się w scenach akcji, których tu nie brakuje.

Podsumowując, pierwszy numer All New Wolverine zapowiada przyjemną w odbiorze serię z intrygującą fabułą i ciekawą, dającą się lubić bohaterką, która stara się sprostać zadaniu, które jej przypadło. To godna następczyni Logana i wygląda na to, że jej solowy komiks będzie zajmującą lekturą. Powinien spodobać się zarówno miłośnikom przygód Howletta, jak i komiksowym newbie, którzy dopiero wchodzą w uniwersum.

 Jane Foster i Laura Kinney nie są jedynymi kobietami, które przejęły przydomki i role swoich kolegów po fachu. Takie przypadki pojawiały się już od dawna, chociaż ostatnio jest tego nawet nieco więcej, niż dawniej. Tytuł Captain Marvel nie od początku noszony był przez przedstawicielkę płci pięknej, pseudonim Hawkeye używany jest zarówno przez Clinta Bartona, jak i przez nastoletnią Kate Bishop, Star-Lord to obecnie Kitty Pryde i tak dalej, i tak dalej. Oczywiście, malkontenci mogą się zżymać i do znudzenia powtarzać, że chodzi tu tylko o pieniądze i schlebianie (tym razem nie ich) gustom. I choć może być w tym ziarnko prawdy (zwłaszcza gdy spojrzy się na wyniki finansowe – w pewnym momencie komiks z Jane Foster sprzedawał się lepiej od komiksu z Odinsonem), to jednak mimo wszystko najistotniejsze wydaje się to, czy nowopowstałe historie będą po prostu dobre i czy czytelnikom uda się zapałać sympatią do świeżo wprowadzanych postaci.

Dodatkowym plusem jest niezaprzeczalnie fakt, że zwiększa to pulę kobiecych bohaterek, których w komiksie superhero jest wciąż niewiele, a jeśli już są, to rzadko kiedy grają ważną rolę. Pojawiają się zazwyczaj jako dodatek do teamów męskich, często też nie dostają tyle uwagi: są wykluczane z materiałów promocyjnych, linii gadżetów, pomija się ich personalne wątki. Ponieważ proporcje są zaburzone w ten sposób, „zabieranie” ról przez heroiny ich starszym, bardziej doświadczonym kolegom nie jest problematyczne, a pozytywnie wpływa na reprezentację kobiet w popkulturze. A recenzowane przez nas komiksy w stu procentach spełniają te warunki – i z pewnością możemy polecić je każdemu, kto interesuje się amerykańskim nurtem superhero. Niezależnie od płci.

Autorzy: Sida & Śledź

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] Przeklęty tom 1: Przed powodzią

Skrzyżowanie scenariopisarskich zdolności Jasona Aarona z charakterystyczną, brudną kreską R.M. Guery zaowocowało niegdyś niezwykle cenionym …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *