Być może największa magia uniwersum Marvela leży w tym, że dzięki gigantycznym rozmiarom, które osiągnęło przez lata, jest dziś w stanie pomieścić zarówno epickie, pełne patosu kosmiczne sagi, jak i lekkie, komediowe historie o życiowych przegrywach. Zamaskowanych herosów i złoczyńców namnóżyło się bowiem w nim tylu, że niemożliwym stało się, by każdy cieszył się respektem. Podczas więc gdy jedni ratują lub niszczą światy, drudzy dzielą między sobą pokoje w obskurnych dzielnicach i z miernym skutkiem szukają jakichkolwiek zleceń.
Przykładem komiksu, który w taki właśnie sposób obrazował szarą codzienność superbohatera, był Hawkeye Matta Fractiona. Doskonały łucznik, ale przy tym najmniej działający na wyobraźnię członek Avengers w swojej solowej serii mieszkał w zaniedbanej kamienicy, tkwił w kolejkach do weterynarza, mierzył się z dresiarzami i regularnie dostawał po głowie. W zbliżonym czasie, bo zaledwie rok później, wystartował tytuł prezentujący perspektywę cudacznie poprzebieranych czarnych charakterów – niezbyt kompetentnych, ale i tak mianujących się tymi Lepszymi wrogami Spider-Mana.
W skład grupy – mimo pewnych braków kadrowych działającej pod szyldem Sinister Six – wchodzą Bumerang (stworzony w 1966 roku przez Stana Lee i Jacka Kirby’ego jako przeciwnik… Hulka w Tales to Astonish), Shocker (również kreacja Lee z tego samego roku, debiutująca w Amazing Spider-Man), Speed Demon (oryginalnie noszący imię Whizzera, pierwszy występ zaliczył trzy lata po wspomnianych kolegach, w Avengers Roya Thomasa i Sala Buscemy), nowa Beetle (względnie młoda postać, bo wywodząca się z Kapitana Ameryki Eda Brubakera) oraz Overdrive (powstały w 2007 roku w zeszycie Dana Slotta o Człowieku Pająku promującym Free Comic Book Day). Jeśli tylko pierwsza dwójka coś Wam mówi, to witajcie w klubie. Przed lekturą Lepszych wrogów… ja także nie kojarzyłem pozostałych bohaterów. Nie przeszkodziło mi to jednak w czerpaniu z niej rozrywki.
Na narratora historii scenarzysta Nick Spencer wybrał lidera szajki, czyli Bumeranga (który równie często, co rzucającym sami wiecie czym najemnikiem, jest tu zwykłym, unikającym odpowiedzialności i zobowiązań Fredem). Opłaciło się, bo ten okazał się wystarczająco ekscentryczną i zabawną postacią, by realnie manipulować wydarzeniami i dyktować fabule tempo. Bumerang to kombinator, po którym – nawet pomimo tego, że czytelnik cały czas ma przecież możliwość podglądać jego myśli – ciągle nie wiadomo czego się spodziewać. Nałogowo kłamie, z lepszym lub gorszym skutkiem steruje innymi współpracownikami, ale zachowuje jednocześnie sporo trudnego do wytłumaczenia uroku osobistego, dzięki któremu wiele zagrywek uchodzi mu płazem. Irytuje, ale budzi pewną sympatię. I na pewno sprawdza się w roli protagonisty.
Reszta gangu operuje trochę poza światłami reflektorów. Co prawda poznajemy motywacje Shockera i Beetle, Spencer pozwala bliżej im się przyjrzeć, ale już mdły i nijak niezapadający w pamięć Overdrive oraz leniwy, gburowaty Speed Demon giną gdzieś w ich cieniu, pełniąc wyłącznie funkcję tła. O to też mam do autora największy żal, bo biorąc pod uwagę z jakim luzem i wyczuciem opisuje kolejnych bandziorów (np. Kameleona, Owla czy Hammerheada), przegapił okazję, by jeszcze bardziej ubarwić obsadę komiksu. Piątka bohaterów to względnie niewielki zespół. Spokojnie dałoby radę pogłębić charaktery każdego z nich bez uszczerbku na fabule. Choćby kosztem części dowcipnych, ale niewnoszących nic ponad to, dialogów, których i tak jest tu już bardzo dużo i które miejscami czynią Lepszych wrogów… zwyczajnie przegadanymi.
Kryminalna warstwa serii, cała ta poplątana intryga, którą determinuje Fred, równoważy braki w psychologicznych portretach niektórych postaci i ściany tekstowej szarży. Kontrolowany chaos, jaki towarzyszy perypetiom pięcioosobowej „Złowieszczej Szóstki”, budzi skojarzenia z teledyskowymi, gangsterskimi filmami wczesnego Guya Ritchiego – Porachunkami i Przekrętem. Gdyby Jasona Stathama i Vinniego Jonesa wyposażyć w tamtych produkcjach w bumerangi albo bransolety do rażenia prądem oraz przystroić w kolorowe kombinezony i maski, jak nic idealnie wpisaliby się w konwencję Lepszych wrogów Spider-Mana.
Ilustracje Steve’a Liebera, choć nie są może tak dopieszczone i trafione w punkt, jak to, co wyprawiał w Hawkeye’u David Aja, prezentują podobny styl i kreatywnie bawią się formą. Artysta eksperymentuje z kompozycją, miesza estetyki (przykładowo na potrzeby retrospekcji zupełnie inaczej – często karykaturalnie i umownie – rysuje bohaterów) oraz umieszcza rozmaite smaczki w tle paneli. Czuć, że Lieber ma dryg do komedii – udane dialogi nie są tu jedynym nośnikiem żartów, wiele humoru dokłada jego kreska. Naprawdę dobra robota.
Jak to więc ostatecznie jest z tym Bumerangiem i spółką? Słusznie uważają się za geniuszów zbrodni? Absolutnie nie. To najgorzej zorganizowana drużyna łotrów, jaką można sobie wyobrazić. Stale skonfliktowana, nieprzewidywalna i pechowa. Czy oznacza to, że nie warto o niej czytać? Wręcz przeciwnie.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.