PANTEON / RECENZJE / FELIETONY / KOMIKSY / [RECENZJA] Infidel

[RECENZJA] Infidel

Za dużo było już wyśmienitych horrorów poruszających istotne kwestie społeczne, żeby nie zauważyć tej prostej zależności: faktycznie przestraszy się tylko wtedy, gdy człowieka straszy się drugim człowiekiem. Wymyślne potwory, nawiedzone domy i inne elementy charakterystyczne dla gatunku działają efektywniej i zostają w pamięci na dłużej wyłącznie w tych historiach, w których za ich grozą stoją ludzie.

Dziecko Rosemary nie przerażałoby przecież tak bardzo, gdyby odarto je z komentarza na temat kultury gwałtu oraz roli kobiety w społeczeństwie. Frankenstein, pozbawiony motywu alienacji, niechęci do tego, co obce, nie zapisałby się w annałach literatury i kina. Nie byłoby fenomenu – i w ogóle sensu tworzenia – Uciekaj! bez celnych spostrzeżeń reżysera w zakresie różnic rasowych. Przykładów nie brakuje.

Nawiązanie do oscarowego filmu Jordana Peele’a, który nieprzypadkowo wymieniłem jako ostatni, nasuwa się siłą rzeczy. Infidel od Non Stop Comics reklamowane jest w końcu z tylnej okładki jako tytuł o podobnej tematyce. Skojarzenie jak najbardziej słuszne – scenarzysta komiksu, Pornsak Pichetshote (pracujący wcześniej jako redaktor m.in. przy Swamp Thingu czy też Sweet Tooth), także bierze na warsztat bolesną i aktualną problematykę rasizmu. W przeciwieństwie jednak do Peele’a, obierającego ścieżkę groteski i lekkiego absurdu, nie puszcza odbiorcy oka i decyduje się na zrozumiały, wisielczo poważny ton.

Historia według jego pomysłu opowiada o nowych mieszkańcach pewnej starej kamienicy w Nowym Jorku. Budynek, do którego przyszło im się wprowadzić, zaznaczony jest niedawną tragedią (zamachem terrorystycznym) i kryje w swoich murach wstydliwe sekrety. Zdaje się miejscem, które kumuluje w sobie wszystkie międzyludzkie zaszłości i uprzedzenia. Wyciąga je gdzieś z głębi podświadomości, a także daje im przestrzeń do tego, żeby rozkwitały jak niechciane chwasty i przybierały formy na poły namacalnych, na poły wciąż nierealnych zjaw. Istot karmiących się ksenofobią, coraz śmielej ingerujących w życie lokatorów.    

Na papierze Infidel może sprawiać wrażenie komiksu, który próbuje umoralniać i łopatologicznie tłumaczyć co jest dobre, a co złe. Już sam opis brzmi jak coś, co w rękach nieumiejętnego scenarzysty mogłoby się rozwinąć w pozbawiony gracji wykład. Pichetshote na szczęście nie spłyca tematu i bierze pod uwagę jego złożoność. Nie pozostaje przy tym bezpiecznym symetrystą – za rasizm wini wyłącznie rasistów, bo kogo oprócz nich miałby? Jednocześnie pokazuje, że nienawiść jednych nakręca nienawiść drugich i niewiele trzeba, żeby samemu się w niej zagubić.

Infidel, bardziej niż typową, linearną opowieść, przypomina jedną wielką metaforę. Postacie, zamiast być bohaterami z krwi i kości, którzy realnie wpływają na fabułę, pełnią zaś raczej funkcję swoistych figur. Reprezentują różne podejścia, ale tak samo poddają się narracyjnemu nurtowi, niczym w sztafecie przekazując sobie rolę protagonisty i perspektywę, z której śledzimy całą historię.

Z obsady najlepiej poznajemy parę przyjaciółek – Aishę i Medinę. Obie, jako osoby muzułmańskiego pochodzenia, muszą zmagać się z nieprzychylnością i agresją otaczającego je społeczeństwa. Kobiety łączy również dość elastyczne podejście do religii. Pierwsza z nich deklaruje się co prawda jako wyznawczyni islamu, ale odważnie sprzeciwia się naukom konserwatywnej matki. Druga z kolei porzuciła wiarę na rzecz ateizmu i próbuje żyć zgodnie ze swoim sumieniem. Wydarzeniem, które napędza fabułę Infidel, jest nagły, groźny wypadek Aishy. Medina, odkrywszy, że coś niemożliwego do ogarnięcia rozumem prześladowało przyjaciółkę, rozpoczyna własne śledztwo i stara się poznać tajemnicę jej nowego domu.

Ponieważ postacie – tak, jak wspomniałem – nie są szczególnie rozbudowane, a relacje między nimi Pichetshote szyje grubymi nićmi, ciężko dla nich samych emocjonalnie zaangażować się w tę opowieść. Komiks działa jednak z innego powodu. Kapitalna oprawa graficzna, za którą odpowiada Aaron Campbell (The Shadow, Green Hornet: Year One), obrazuje lęki bohaterów znacznie lepiej niż scenariusz, a to dlatego, że robi to… dosłownie. Wykreowane przez niego potwory zamieszkujące ponurą, nieprzyjazną kamienicę, wyglądają dokładnie tak, jak można by było wyobrazić sobie spersonifikowane najgorsze, najohydniejsze ludzkie przywary. Artysta podjął doskonałą decyzję, aby rysować je głębszą, paradoksalnie bardziej realistyczną, wręcz fotograficzną kreską niż ta, którą wykorzystywał w przypadku zwykłych osób. Podkreśla to karykaturalny, koszmarny wygląd zjaw.

Twórcy Infidel zmierzyli się z trudnym tematem i absolutnie nie można powiedzieć, że polegli. Campbell dba o to, żeby całość sprawdzała się jako wytrawny, działający na wyobraźnię i mrożący krew w żyłach horror. Pichetshote natomiast celnie komentuje tu rzeczywistość, dostrzegając pewne związki i reakcje zachodzące w głowie wystraszonego, szukającego najprostszych odpowiedzi człowieka. Wydaje się naprawdę uważnym obserwatorem, ale… niekoniecznie okrzesanym już scenarzystą. Czuć miejscami, że to nowicjusz, który nie potrafi jeszcze równomiernie skupić się na każdym aspekcie historii. W tytule wydawanym oryginalnie przez Image Comics stać go było na interesujący koncept i wartościowy głos w ważnej dyskusji, a do pełni szczęścia zabrakło tylko płynności fabuły i odrobinę lepszej kreacji postaci. Debiutantowi można to jednak wybaczyć.

Za egzemplarz recenzencki dziękujemy Wydawnictwu Non Stop Comics!

AUTOR Maurycy Janota

Wsiąknął w komiksy za sprawą legendarnego runu Franka Millera w serii o Daredevilu. Odkąd przeczytał wszystkie historie z udziałem Matta Murdocka i Elektry, zabija czas na różne sposoby. Pisze opowiadania, po raz setny wraca do oryginalnej trylogii Star Wars lub ogląda horrory studia Hammer.

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] Nasze potyczki ze złem

Po lekturze komiksu Pan Higgins wraca do domu dość szybko o nim zapomniałem i nie …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *