PANTEON / CYKLICZNE / ADAPTACJE GIER / [CYKL] Komiksowe Adaptacje Gier – Hellgate London

[CYKL] Komiksowe Adaptacje Gier – Hellgate London

Hellgate: London to jedna z tych elektronicznych zabawek, których premiera – z racji na kilka bardzo konkretnych przesłanek – była niecierpliwie wyczekiwana przez graczy. Po pierwsze zespołem producenckim dowodzili współtwórcy serii Diablo. Po drugie, zapowiadali oni nowatorskie podejście do gatunku action-RPG i obietnice te potwierdzali interesującymi gameplayami. Trzecie – równie istotne – gra oprawiona została w znakomite animacje CGI, prezentujące strony konfliktu walczące na zgliszczach post-apokaliptycznego Londynu. Wszystko wskazywało na to, iż “Piekielne Wrota” zostaną bezkonkurencyjnym hitem. Jednak bajka ta happy endem się nie kończy… choć bad endem też raczej nie.

Fragment okładki 1 zeszytu serii, grafika autorstwa Aleksiego Briclota.

Hellgate: London okazał się po prostu średniakiem. Mimo ciekawego uniwersum, przyjemnej mechaniki i kilku innych, bezdyskusyjnych zalet, gra jest nieznośnie monotonna. Bieganie od stacji do stacji, przewijanie bezgłośnych okien dialogowych kończących się zwykle nudnym zleceniem na wyrżnięcie pewnej ilości respawnujących się co jakiś czas potworów, zaspokaja może chwilową potrzebę machnięcia mieczem, czy strzelenia z gnata, ale pozbawione jest magicznego czynnika, który powstrzymałby gracza od odejścia sprzed monitora dopiero po długich godzinach.

H:L jako tytuł, z którym wiązano spore nadzieje nie miał problemu z przeskoczeniem na łamy komiksu. Właściwie dlaczego miałby je mieć? Oprócz samej popularności gry w mediach, za tym ruchem przemawiało istnienie bogatego, fajnie zaprojektowanego świata, którego sprawny pisarz rozciągnie na tysiąc ciekawych scenariuszy. Prawa do adaptacji Hellgate otrzymało poważne wydawnictwo Dark Horse Comics. Najpierw pod koniec 2006 roku debiutowała czteroodcinkowa miniserią, którą w czerwcu 2007 wydano jako edycję zbiorczą. Tekst ten powstaje, w konsekwencji lektury pierwszej wersji trade paperback.

Nie będę owijał w bibułę, komiks jakością dorównał grze. Pierwszy rozdział ma za zadanie wprowadzić czytelnika w okoliczności poprzedzające wojnę z piekłem, oraz realia współczesne kluczowym bohaterom. Poznajemy posiwiałego Lorda Sumerisle i śledzącą go pilnie agentkę Darius. Okazuje się, że białowłosy arystokrata jest przywódcą zakonu Templarów, którzy jako wybrańcy świadomi są nadchodzącej biblijnej katastrofy. Prolog zwieńcza odbicie wnuczki Lorda ze szponów jednego z piekielnych najeźdźców. W tym momencie czytanie uprzykrza pierwszy z częstych w tym tytule przeskoków czasowo-przestrzennych. Czytając komiks, nigdy nie wiadomo kiedy czeka nas kolejna, kompletnie niepodparta tekstem, czy układem graficznym teleportacja do innego wątku. Głównym motywem opowieści jest wyprawa trzech przepowiedzianych przez starożytną księgę wybrańców, w poszukiwaniu informacji dotyczących położenia mitycznej pieczęci. Autorem scenariusza jest Ian Edington, doświadczony – wydawałoby się – pisarz, odpowiedzialny za dziesiątki tytułów publikowanych w Anglii i Stanach. Niestety za ten tekst pochwalić go nie sposób. Już w prologu pojawiają się pierwsze fabularne “babole”, a finałowa konkluzja i wynikający z niej morał są tak banalne, że aż żenujące.

Choć w kwestii fabuły wykonano minimum pracy, usprawiedliwiające realizowanie scenariusza, to część ważnych z punktu widzenia producenta gry założeń udało się zrealizować. Pewnego liniowego uzupełnienia kwestii historii i struktury świata, wersja cyfrowa moim zdaniem potrzebowała. Klasy obecne w grze są ciekawie reprezentowane przez postacie z kart komiksu. Dialogi, choć naiwne, pozwalają wczuć się w atmosferę niezwykłego połączenia średniowiecznej, apokaliptycznej stylistyki oraz zaawansowanej technologii, przyprawionej dodatkowo demoniczną magią.

Plusem H:L jest strona graficzna. Od świetnie skomponowanych, pięknych okładek (oddzielających rozdziały wersji TPB) rewelacyjnego artysty, Aleksi Briclota, po przejrzyste i ciekawe arty zamknięte w ramkach autorstwa Stevea Pugha, rysunek prezentuje wysoki poziom. Postacie i monstra znane z wersji elektronicznej odwzorowane są bardzo starannie. Rysy twarzy, mutacje kabalistów i post-apokaliptyczne scenografie wykonane są wiernie względem komputerowych pierwowzorów. Kilka zawartych w komiksie scen (takich jak konfrontacja z finałową bestią) aż dyszy mistycznym klimatem. Jeśli więc gra przyniosła Ci wiele radości, możesz sięgnąć po komiks jako ładny gadżet przypominający słodkie chwile spędzone w wirtualnym piekle.
Jeszcze kilka gorzkich słów dotyczących jakości wydania, które przyszło mi czytać. Do stanu papieru żadnych pretensji mieć nie można, problem leży za to w sposobie jakim połączono okładkę z zawartością. W moim przypadku już po przebrnięciu przez pierwszy rozdział (mimo zachowania olbrzymiej staranności przy “obchodzeniu się” z komiksem), obwoluta pożegnała się z klejonym kompletem stron. Nie wiem, czy jest to cecha charakterystyczna dla wszystkich, egzemplarzy wydania z 2006 roku, jednak decydując się na kupno adaptacji Hellgate: London warto pamiętać o takim ryzyku. Tym bardziej, że czas raczej nie był dla tych komiksów łaskawy.

AUTOR RWilczur

Alkohol i tytoń spływa po mnie gładko, ale komiks ściska za gardło tym mocniej, im dłużej od niego stronię. A konsekwencje zażywania wspomnianego cholerstwa są straszne, okulary na długim nosie oraz siwiejąca w zastraszającym tempie broda. Jak żyć, powiedzcie sami? Otóż jest z sytuacji pewne - całkiem przyjemne - wyjście. Ukojenie daje klepnięcie na wygodnym leżaku i zamoczenie jednej kończyny w wartkiej rzeczce polskiego fandomu komiksowego.

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] Nasze potyczki ze złem

Po lekturze komiksu Pan Higgins wraca do domu dość szybko o nim zapomniałem i nie …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *