PANTEON / RECENZJE / FELIETONY / KOMIKSY / [RECENZJA] Head Lopper i Rycerze Venorii

[RECENZJA] Head Lopper i Rycerze Venorii

Nie jest tak, że nie lubię niespodzianek. Miło jest otrzymać jakiś nieoczekiwany zwrot akcji. Czy serię, która pojawia się dosłownie znikąd i kopie każdy możliwy zad. Nie mam jednak nic przeciwko świetnie wykonanej rzemieślniczej robicie. Takiej niesamowicie dobrze wykonanej strefie komfortu, która pozwala zawinąć się w koc i przy gorącej herbacie spędzić parę miłych chwil. Z Head Lopperem jest tak, że patrząc na okładkę, czy czytając opis na odwrocie tego komiksu, dostajemy dokładnie to czego można się spodziewać. Nie ma w tym nic złego.

Po raz pierwszy z komiksem Andrew MacLeana miałem do czynienia 2 lata temu. Dostałem go do recenzji, bo „mógł mi się spodobać”. I w tym przypadku niespodzianki nie było. Spodobał się. Kolejnego tomiku wyczekiwałem już z niecierpliwością. Karmazynowa Wieża, wciąż była zdecydowanie w moim guście, choć uważam, że był to komiks odrobinę słabszy niż pierwowzór. Ostatni tom, wpadł w moje ręce po ponad rocznej rozłące z przygodami Norgala, Syna Minotaura, Egzekutora, Dekapitatora. Akurat dość niespodziewanie, bo przy natłoku codziennych obowiązków, jakoś umknęła mi jego premiera. Dlatego miło było zobaczyć zdjęcie komiksu, który miał być do mnie wysłany.

Tym razem przygoda Norgala rozgrywa się w cieniu tytułowego miasta – Venorii. W jego murach poznamy parę postaci, które są równie barwne, co stereotypowe. Zostanie nam uchylony rąbek przeszłości, a także tego gdzie może zmierzać bohater. Znalazło się też trochę miejsca na humor i muszę powiedzieć, że uśmiałem się, gdy w jednym z paneli pojawiła się postać z planety Eternia. Wszystko w dość minimalistycznej formie. Autor co raz lepiej radzi sobie z prezentowaniem informacji. Narracja jest prowadzona dość lekko, MacLean znacząco ogranicza ilość ekspozycyjnych dialogów. Wiele informacji prezentuje w formie wizualnej. Czasem jednak przyjęty styl graficzny nie zawsze za tym nadąża. I tak na pierwszych stronach znajdują się krajobrazy, które przy dość grubych liniach MacLeana i płaskich kolorach Jordiego Bellaire są mało czytelne. O reszcie strony graficznej nie mogę powiedzieć złego słowa. Jest dynamicznie i kolorowo.

Head Lopper i Rycerze Venorii to historia, która może nie jest odkrywcza, ale skrojona umiejętnie. Tom ten zbiera zeszyty #9-#12. O ile w Karmazynowej Wieży odnosiłem wrażenie, że wątki nie najlepiej się ze sobą splatały, tak tu jest to wykonane o wiele sprawniej. Może scenariusz nie zaskakuje, ale jednocześnie nie razi przesadną sztampą. Tak, znajdziemy tu elementy, które każdy fan barbarzyńskiego fantasy zna zapewne na wylot, ale wykonane w sposób mistrzowski i w nietypowej dla gatunku formie graficznej. W sumie, cały żart polega na tym iż przypomina to trochę współczesną kreskówkę, ale łby ścielą się gęsto.

Nie mogę się też przyczepić do polskiego wydania. Satynowe okładki prezentują się pięknie. W trzecim tomie dominuje biel, która nie jest już magnesem dla odcisków palców, jak czarna okładka z poprzedniego tomiku. Nie uświadczyłem też żadnych błędów, które spędzałyby mi sen z powiek. Nawet wkurzający mnie „&”, który pojawi się w tytule pierwszego tomu, w kolejnych został zastąpiony pięknym i swojskim „i”.

Nie zawaham się polecić tego tomu każdemu, kto już miał przyjemność spędzać czas z Zerwiłbem. Jest to naprawdę porządny, dobry komiks. Nie jest to może lektura bardzo ambitna, ale też ma szacunek do inteligencji czytelnika. Nie prawi kazań, nie tłumaczy rzeczy, które nie wymagają tłumaczenia. Proste nie jest złe. Jeśli nie miałeś do czynienia z tą serią, to polecam zacząć od początku. Wyspa albo Plaga Bestii wciąż jest warta poznania. Styl graficzny Head Loppera nie będzie odpowiadał każdemu, bo daleko mu do bardziej tradycyjnych i konserwatywnych rysunków, typowych dla tego typu opowieści, ale warto spróbować. I choć, jak na razie, wszystko napisane jest tak, że serię można zacząć praktycznie od Rycerzy Venorii i raczej nikt nie poczuje się zagubiony, to wszystko wskazuje na to iż przy kolejnych tomach, nie będzie to raczej możliwe. Po raz trzeci; POLECAM!

AUTOR Mateusz Dąbrowski

Ilustrator. W jego żyłach płynie mieszanka ołówkowego grafitu, tuszu i cyfrowej farby. Czasem jednak musi wystukać swą opinię przy pomocy klawiatury, czy to w momencie zachwytu, czy też typowej geekowskiej złości, gdy ktoś dokonuje gwałtu na popkulturze.

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] Strażnicy. Rorschach

Doświadczenie mówi, że dopisywanie kolejnych rozdziałów i reinterpretacji do świata Strażników Alana Moore’a raczej nigdy …

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *