Minął rok od kiedy do mych rąk trafił pierwszy tom Death or Glory. Odłożyłem go na półkę, zostawiając miejsce na kontynuację i powiem szczerze, prawie o nim zapomniałem. W tym czasie dostałem jeszcze jedno dzieło ze scenariuszem Ricka Remendera – Tokyo Ghost, które jednak do gustu kompletnie mi nie przypadło. Zastanawiałem się więc jak skończy się historia Glory i czy pulpowa rozwałka nie zostanie przygnieciona przez moralizatorski ton?
Na szczęście, moje obawy się nie potwierdziły. Historia w drugim tomie Death or Glory nie jest specjalnie ambitna. Skupia się raczej na akcentach z kina klasy B – groteskowej przemocy i wartkiej akcji. Można powiedzieć, że jest tu sporo głupot, a fabuła trzyma się na gumie do żucia i taśmie klejącej. Oba tomy stanowią spójną całość, kontynuujemy więc historię Glory, starającej się uratować życie ojca, przez wykradzenie wątroby od siatki przestępczej handlującej ludźmi.
Są w tej historii dziury wielkości amerykańskiej ciężarówki. Jednak, w tym przypadku nie tylko nie są one problemem, a wręcz wpisują się trochę w konwencję. Nie raz złapałem się na tym, że powiedziałem do siebie, że coś nie powinno tak działać. Fizyka, chemia, czy biologia przedstawiona w komiksie są na kreskówkowym poziomie. Mimo to, wciąż dobrze się bawiłem i uśmiechałem pod nosem, widząc jakie to wszystko jest niedorzeczne.
Prawdopodobnie działa to dlatego, że dobrym spoiwem dla tej serii wciąż są rysunki Bengala. Dynamiczne, kreskówkowe i miejscami zahaczające o pin-up. Dzięki nim groteskowa przemoc staje się znośna. Ma to szczególnie duże znaczenie, że ponad połowa tego tomu, to jedna długa scena pościgu. Rysownik utrzymuje to dzieło na swoich barkach i zdecydowanie podołał temu ciężarowi.

Wydanie nie różni się specjalnie od standardu, do którego przyzwyczaili nas rodzimi wydawcy. Dobry papier, satynowa okładka. Drukowi ciężko jest cokolwiek zarzucić. Wszędzie zastosowano czytelne fonty, którym daleko do, będącego już memem, Comic-sans. Mam jednak wrażenie, że tłumacz i korekta przysnęli. Tłumaczenie bywa koślawe. W paru miejscach wyraźnie zabrakło przecinków. Jestem osobą, która zazwyczaj nie zauważa takich rzeczy, a tutaj było to naprawdę rażące. Parę razy drapałem się po głowie, zastanawiając się, czy dobrze zrozumiałem zawartość dymków. Czasem efekty są w niezamierzony sposób komiczne.

Mogę powiedzieć, że dobrze bawiłem się przy Death or Glory. Jest to prosta historia, ale nie można jej odmówić uroku, dobrego, niskobudżetowego filmu. Łatwo można się przy tym komiksie odprężyć i wręcz wymaga on od nas tego byśmy na trochę wyłączyli głębsze procesy myślowe. Dali się ponieść głupocie i nie przejmowali się za bardzo szczegółami. Czasem warto. Polecam.
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy Wydawnictwu Non Stop Comics!