Nie trzeba być orłem z historii, aby mieć świadomość, że w przeszłości nasza kochana Polska nie miała lekko: najazdy wrogich nacji, trzy rozbiory, Potop Szwedzki… Długo by wymieniać. Na szczęście, jak głoszą założenia filozofii yin i yang, w świecie występuje równowaga – przeciwności uzupełniają się sobą nawzajem. Zatem jeśli kiedyś było źle, później będzie dobrze. I rzeczywiście tak jest. Od kilku lat – w przeciwieństwie do chociażby Stanów Zjednoczonych czy Japonii, dla których ataki kosmitów, superludzi i ogromnych potworów stanowią codzienny porządek – nie byliśmy nękani wizytami wrogich najeźdźców. Tak, nie byliśmy. Widzicie bowiem, jakiś czas temu nasz kraj został zaatakowany przez wielkiego robota. Naprawdę! Słowo daję; widziałem ten atak! Widziałem ten atak na łamach komiksu Daro: The Hero, którego przygodom postanowiłem się przyjrzeć i podzielić z Wami swoimi postrzeżeniami na ten temat. Bez zbędnych przedłużeń, przechodzimy do omówienia komiksu.
Zeszyt z przygodami Daro to kolejna pozycja komiksowa na polskim rysunku – choć tytuł i okładka, zawierają angielskie napisy, co może sugerować coś innego – opowiadająca historię mężczyzny imieniem Daro, który podejmuje skuteczne działania by przeżyć atak wielkiego robota. Nasz bohater jednak nie ma w sobie nic z komiksowego wzorca herosa – to mężczyzna z dość specyficznym, negatywnym podejściem do życia, z zamiłowaniem do filozofowania na temat codziennej egzystencji. Zmuszony przez robota (o którego genezie dowiadujemy się w trakcie fabuły) do ucieczki ze swego wygodnego mieszkania, Daro napotyka na swojej drodze bardzo dziwnego osobnika, który zdaje się odegrać ważną rolę w późniejszych zeszytach komiksu. I w sumie, żeby nie spojlerować, na tym zakończę streszczenie fabuły zeszytu i przejdę do omówienia sposobu, w jaki historia została przekazana.
Jeśli założeniem autorów komiksu było stworzenie komediowej historii (a tak odbieram zamiary autorów), to muszę z przykrością przyznać, że nie udało się założeniu temu sprostać. Ok, fakt, czasami można się zaśmiać. Być może po prostu nie podłapałem humoru Who i Doktora Wokana – scenarzystów pozycji – i inni będą się przy komiksie bawić naprawdę dobrze, ale jeżeli chodzi o mnie, nie poleciłbym tej historii znajomemu. Cóż, zobaczymy, może autorzy zmienią moje zdanie w późniejszych zeszytach, na co bardzo liczę. Na chwilę obecną, komiks raczej odradzam, chyba, że polecić mam pozycje z ciekawymi ilustracjami, a te w Daro mają miejsce. Czarno-białe kadry (za które odpowiedzialny jest jeden ze scenarzystów, kryjący się pod pseudonimem Who), zilustrowane w stylu przywodzącym na myśl kreskę animowanego serialu Futurama, prezentują się bardzo przyjemnie dla oka. I choć obserwuje się akcje komiksu bardzo przyjemnie, to jednak szata graficzna stanowi również wadę – wadę w pryzmacie ekonomicznym.
Widzicie, żyjemy w czasach, gdzie polski komiks na papierze zaczyna stawać się normą, a patrząc na formy w jakich są nam dostarczane, możemy wykreować sobie obraz ekonomicznej strony wydania zeszytu. Mając na uwadze kolorowe komiksy Sol Invictus w cenie dziesięciu złotych za numer, z łatwością możemy stwierdzić, że cena za zeszyt Daro… jest totalnym przegięciem. Choć na okładce widnieje 5 zł, to w nielicznych sklepach gdzie można go dostać, widnieje zabójcza dwucyfrowa liczba 15 zł. I to nie tylko ze względu na fakt, iż wydana jest w najtańszej formie, ale również dlatego, że treść jest po prostu słaba.
Daro: The Hero to komiks, który można potraktować jedynie jako ciekawostkę – nie jest to pozycja którą szczególnie polecam. W szczególności zważywszy na fakt, iż jakość zupełnie nie pokrywa się z ceną, jaką twórcy żądają za możność kupna swojej pracy. Cóż, być może w przyszłości, kolejne zeszyty znacznie podniosą poziom komiksu i wtedy cena zacznie być adekwatna do produktu, jednak na obecną chwilę całe to przedsięwzięcie jest po prostu jawną kpiną. Przyjemna kreska, w tym wypadku, to stanowczo o wiele za mało.
Zatem, drodzy czytelnicy, czy mogę polecić komuś z Was ten komiks? Cóż, jeśli jesteście osobami, mającymi bezpłatny dostęp do tejże pozycji, albo należycie do grona ludzi mogących szastać pieniędzmi na prawo i lewo – spróbujcie sięgnąć do tej historii – być może Wam podejdzie i sprawi odrobinę radości. W innym wypadku szczerze odradzam.
Kończąc tę przykrótką recenzję, pragnę złożyć twórcom szczere życzenia dalszego rozwoju, jednocześnie gratulując zrobienia kroku naprzód w dystrybucji własnych prac. Naprawdę, życzę Wam, by każda Wasza kolejna praca, była zobrazowaniem twórczego rozwoju.