Mniejszy format, nazwisko scenarzystki i podtytuł rzucające się w oczy bardziej od tytułu, niewielkie logo DC sprawiające wrażenie, jakby nie powinno go tu być – wszystko to wręcz krzyczy nie oczekujcie typowego komiksu superbohaterskiego. I bardzo dobrze, bo w wielu aspektach nowej opowieści o Selinie Kyle rzeczywiście daleko do innych historii z Gotham City.
Catwoman: W blasku księżyca to jedna z powieści graficznych, które oryginalnie ukazały w ramach imprintu DC Ink. Ta inicjatywa wydawnicza została dość szybko zastąpiona nową – DC Graphic Novels for Young Adults i właśnie pod tą nazwą, DC Powieść graficzna 13+, komiksy przeznaczone dla młodzieży trafiły w ręce polskiego czytelnika. Czytelnika, który nie musi obawiać się, że w ramach nowej serii otrzyma pozycję utrzymaną w duchu typowych seriali dla nastolatków, gdzie królują tabu, miłosne rozterki i infantylne podejście do poważnych tematów. Względem tych produkcji W blasku… znajduje się na przeciwległym biegunie.

Lauren Myracle traktuje swojego odbiorcę w poważny sposób. Nie unika trudnych tematów (m.in. przemoc domowa i rówieśnicza, autoagresja, znęcanie się nad zwierzętami) i przedstawia je bez ogródek. Scenarzystka dąży też do tego, abyśmy zrozumieli niełatwe życie jej bohaterów, poznali przyczyny ich zachowania i punkty widzenia. Nie ocenia ich, a myśli i wypowiedzi nie obarcza natrętną moralizacją. I to się chwali, tym bardziej, że dialogi można nazwać silną stroną tego komiksu. W większości przypadków były bardzo żywe i pozbawione sztuczności. W większości, bowiem był jeden moment, gdy na chwilkę zatrzymałem się i uśmiechnąłem, acz wątpię, by taki efekt był przez twórczynię zamierzony. Stając w obronie prześladowanego kolegi, Selina rzuciła w stronę szkolnych oprychów takie oto zdanie:
Widzicie, ja dla odmiany lubię twardych kolesi, prawdziwych mężczyzn. Ale wy trzej… Z was co najwyżej są cienkie bolki.
Sądząc po reakcjach innych uczniów, dopiekła im do żywego. Dałaś im do wiwatu, młoda panno! Z drugiej strony wolę chyba sytuację, w których obok wulgaryzmów pojawiają się inwektywy w stylu tych cienkich bolków, niż gdyby scenarzysta/tłumacz silił się na jakieś teksty będące młodzieżowymi tylko z nazwy.
W blasku księżyca nie jest jednak pozycją wolną od wad. Chyba największą z nich jest… wydawca. Serio, znacznie lepiej czytałoby mi się ten komiks, gdyby na rynek został wypuszczony przez Image, BOOM! Studios czy Dark Horse’a. Historie wydawane przez DC wiążą się z tym, że prędzej czy później czekają na nas jakieś nawiązania. I super, jeśli występują one pod postacią zaprojektowanej przez Joelle Jones sukni ślubnej Catwoman, znajdującej się na witrynie sklepu mijanego przez młodą Selinę, gorzej jednak, gdy pojawiają się pod postacią pewnego człowieka o imieniu Bruce i nazwisku Wayne.
A więc jest Angie i jest Tristan… No dobra. Warto wspomnieć o jeszcze jednej osobie
Przyznam szczerze, że w momencie, kiedy przeczytałem zacytowany wyżej fragment, miałem ochotę odłożyć komiks na bok i prędko do niego nie wrócić. Cóż, taka jest jednak specyfika tytułów od DC – nietoperzy ich tam nie zabraknie. Batman i Wonder Woman to moi ulubieni superbohaterowie, ale nawet ja często czuję przesyt jego obecnością. Chciałbym jednak obejrzeć film o Harley Quinn, gdzie Bud i Lou nie byliby zastąpieni przez Bruce’a. Chciałbym też przeczytać komiks o młodości Catwoman, gdzie nie byłoby wzmianki o Wayne’ach.
Niezbyt odpowiada mi również zmiana, jaka w pewnym momencie zaszła w atmosferze komiksu. Z ponurej i bardzo rzeczywistej opowieści przeniesiono nas w klimaty bliskie heist movie. I jasne, to pasuje do głównej bohaterki, ale nie do końca pasuje do tej historii. Gotham City to nie park rozrywki i po ucieczce z domu z pewnością nie spotka się tam grupy ludzi, którzy wyciągną pomocną rękę do zagubionej duszyczki, włączą do swojej ekipy i później zaplanują razem z nią napad. To miasto, gdzie największymi potworami są ludzie, o czym przypomina się nam też na kartach W blasku…, i przez to ten zwrot w opowieści nieco mi zgrzyta.

Niemniej nadal W blasku księżyca mogę nazwać bardzo dobrą pozycją i na tę ocenę wpływa też świetna praca, jaką wykonali rysownik i kolorysta. Przyjemne dla oka rysunki oraz ograniczenie palety barw do kilku kolorów i częsta zabawa czernią sprawiają, że do tego komiksu chce się powrócić nie tylko dla samej fabuły. Mało tego, dzięki wspomnianym zabiegom kolorystycznym komiks Lauren Myracle i Isaaca Goodharta jeszcze bardziej wyróżnia się na tle innych tytułów wydanych pod szyldem DC Comics.
Jeśli zastanawiacie się nad tym, czy warto sięgnąć po ten komiks, to przestańcie to robić i po prostu po niego sięgnijcie. Zwłaszcza, gdy poszukujecie jakiejś odskoczni od typowej superbohaterszczyzny, a jeszcze nie chcecie zapoznawać się z ofertą innych wydawnictw amerykańskich bądź rynkiem europejskim.
Dziękujemy wydawnictwu EGMONT za przekazanie egzemplarza do recenzji.