Od ponad dekady w mniejszym lub większym stopniu jestem zmuszony narzekać na większość rozwiązań w co rusz przebudowywanym kanonie uniwersum DC. Reboot świata w postaci New 52 dziś wspominany jest jako mało udane zagranie, które z nielicznymi wyjątkami odbiło się mocną czkawką, zarówno czytelnikom, jak i wydawnictwu. Z kolei projekt Rebirth, który początkowo ogarnął zaprowadzony 5 lat wcześniej bajzel, w końcu doprowadził świat DC do niestrawnych, batmanocentrycznych eventów pokroju słynnych już Metal czy Death Metal.
Jednak jasnym światełkiem w tym krętym tunelu były w tym czasie historie niekanoniczne. Wystarczy wspomnieć konsekwentnie rozwijane bat-uniwersum White Knight Seana Murphy’ego, które jak dla mnie zjada na śniadanie wszystko, co nietoperzasty kanon miał nam do zaoferowania od 2011, z przereklamowanym w mojej opinii runem Snydera i Capullo włącznie. I właśnie ta wspomniana batmanocentryczność DC i uczynienie Mrocznego Rycerza postacią skrajnie ‘overpowered’, sprawia, że z utęsknieniem wyczekiwałem powrotu na Ziemię Jeden.

Seria Earth One, którą otworzył zapowiedziany jeszcze przed New 52 zrewitalizowany origin Batmana, a w skład którego wchodzą dziś także opowieści o Wonder Woman, Supermanie, Green Lanternach, czy Teen Titans, to zdecydowanie jeden z moich ulubionych rejonów DC w XXI w. Niedawno, dzięki miłościwie panującemu nam Egmontowi dostaliśmy trzecią część przygód ichniejszego Bruce’a Wayne’a i jego teamu.
Minął miesiąc od wydarzeń z tomu drugiego. Harvey Dent nie żyje. Jessica Dent pełni obowiązki burmistrza Gotham, choć tragiczne wydarzenia na komisariacie pozostawiły blizny zarówno na jej twarzy, jak i psychice. Batman, Alfred i Waylon kontynuują współpracę w walce z przestępczością w Gotham. Z kolei Jim Gordon urabia się po pachy jako wciąż świeżo upieczony kapitan policji, zaś Harvey Bullock coraz bardziej zatraca się alkoholowym nałogu i zaniedbuje obowiązki stróża prawa, w które niegdyś tak hołubił. Niestety, jak to w Gotham, im silniejsi są jego obrońcy, tym większe wyzwania na nich czekają….
W opuszczonym szpitalu psychiatrycznym odnaleziono rzekomego dziadka samego Bruce’a Wayne’a. Z kolei policja gothamska mierzy się z wymykającym się spod ich kontroli przemytem nielegalnej broni, który wskazuje na przygotowania do wojny gangów. Na domiar złego, Jessica coraz częściej otrzymuje niepokojące połączenia telefoniczne, za którymi ma stać jej nieżyjący brat…

Trzeci epizod w Gotham Ziemi Jeden podnosi poprzeczkę pod każdym względem. Historia jest większa, zarówno pod kątem postaci, które dołączają do opowieści, jak i stawki emocjonalnej, a także ogólnego rozmachu wydarzeń, które będą się rozgrywać w tym tomie. I to jest bardzo dobry ruch. Po dwóch poprzednich tomach mamy bardzo dobrze ustanowione relacje pomiędzy postaciami. Mamy nietypowy, choć ciekawy team-up w postaci Bruce’a, Alfreda i Croca, cicho współpracujących z Jamesem Gordonem, głównie na odległość, zaś ich spotkania na żywo są sporadyczne. Z kolei Jim podtrzymuje wątpliwą przyjaźń ze staczającym się Bullockiem. Mamy też oczywiście kontynuację bardzo trudnej relacji Wayne’a z Jessicą, która balansuje pomiędzy przyjaźnią a zakazaną i z góry skazaną na klęskę miłością.
Na arenę wchodzą także nowe postaci, które mają istotną rolę w fabule. Jest to nie tylko rzekomy dziadek Arkham, którego Bruce otacza opieką, ale także dostajemy nową wersję Catwoman, która zapowiedziana została w tomie poprzednim, a której scenarzysta usiłuje nakreślić pokrótce relację z Nietoperzem. Musi się także znaleźć miejsce dla przedstawionej w pierwszym epizodzie, a nieobecnej w drugim Barbary Gordon. No i jest też pies. To już całkiem spory tłok jak na 160 stron. Dodajmy do tego jeszcze główne zagrożenie czyli wspomniany wątek przemytu broni i rzekomego zmartwychwstania Harveya Denta.

Na tym polu tom trzeci niestety mocno siada. To, za co ceniłem poprzednie tomy to bardzo dobre wyważenie fabuły. Geoff Johns pokazywał dotychczas świetne wyczucie w budowaniu tej nowej mitologii Batmana. Każdy tom zamykał się w okolicach 160 stron i na ich łamach dostawaliśmy bardzo dobrze skondensowane i zajmujące historie, które prócz wyraźnie zarysowanego głównego zagrożenia dla Batmana, pozostawiało mnóstwo oddechu w postaci czasu na budowanie relacji Gacka z jego sojusznikami czy bliskimi. Dzięki temu mogliśmy dobrze poznawać te wersje postaci, które mimo wszystko wyraźnie różnią się od kanonu i w pełni zasługują na swoje 5 minut. W tym tomie na ten oddech zwyczajnie nie ma miejsca i niestety, ale dzieje się tu zwyczajnie zbyt wiele. Minusem tego rozwiązania jest to, że główny wątek tej opowieści przemija gdzieś obok bez większych emocji, a my możemy tylko pomarzyć o pełnym potencjale tych konceptów. Uważam, że ta fabuła nadaje się na przynajmniej o połowę obszerniejszy tom. Jeżeli oczywiście szybko nie domyślimy się rozwiązania głównych intryg, ponieważ są to sekrety łatwe do odkrycia jeżeli mamy większą wiedzę na temat mitologii Mrocznego Rycerza. Nie jest to historia beznadziejna, po prostu Geoff Johns nie rozwinął w pełni swojego pomysłu, a szkoda, zwłaszcza, że seria Earth One nie jest cyklem regularnym, który musi się ukazać w sztywno ustalonym terminie.

Niemniej, element fabuły, który jak dla mnie wypadł kiepsko, to niepotrzebne trzymanie się schematu znanego z poprzednich tomów. Jak dobrze pamiętacie, każdy tom Batman Earth One polegał na tym, że w trakcie fabuły wprowadzał nową wersję danej postaci, lub któregoś z ikonicznych elementów świata Batmana, zaś na koniec teasował kolejne z nich. W tomie trzecim przestaje to niestety działać. Zwłaszcza w fabule, która ma być swego rodzaju punktem zwrotnym dla Gotham i na chwilę możemy zrobić sobie przerwę od wielkich zapowiedzi i pozwolić finałowi na rozliczenie się z tymi wydarzeniami. Niestety, zakończenie tomu trzeciego, które robi nam 'speedrun’ po wprowadzaniu kolejnych nowych postaci, które i tak lądują tylko na kulminacyjnym splash page’u, to spore rozczarowanie dla fana tego alternatywnego świata. Na ten moment nie wiadomo czy powstanie kontynuacja i może jest to po prostu niezbyt udane otwarte zakończenie. Ciężko stwierdzić, ale zwieńczenie tej historii jest dla mnie mocno niesatysfakcjonujące. Mamy też cliffhanger w stylu poprzednich tomów, który jednak każe nam wierzyć w pojawienie się czwartego tomu, choć nie powiem, bym był mocno zachęcony tym revealem.

Od strony graficznej tom trzyma wysoki poziom, ponieważ powraca Gary Frank. Rysownik, którego bardzo cenię za klarowność kreski i wysoki realizm prac. Artysta ten popełnił już z Johnsem niejeden komiks ze świata DC, jak choćby historie z Supermanem, czy wydany kilka lat temu, szumnie zapowiadany, choć niezbyt udany Doomsday Clock. W trzecim tomie Ziemi Jeden mam wrażenie, że Frank daje po sobie poznać lekkie zmęczenie w rysowaniu tych postaci i otoczenia. Zauważyłem nieznaczne spadki staranności w kresce, czy zaznaczaniu cieniowania. Choć tu może to też być wina inkera Jona Sibala. Ciężko to osądzać, a też spadek jakości jest tak nieznaczny, że może być to nawet moje czepialstwo. Powraca także kolorysta Brad Anderson ze swoją brudnocementową szarością i niepokojącymi odcieniami pomarańczy. Fani oprawy graficznej tej serii na pewno nie mogą zbytnio narzekać.
Słowem podsumowania, tom trzeci Batman Ziemia Jeden zalicza spadek, który może nie jest skandalicznie niski, ale jest mimo wszystko zauważalny. To doskonały przykład na to, że więcej nie oznacza lepiej, a już na pewno nie na tej samej ilości stron. To historia z niewykorzystanym potencjałem, niedostatecznie rozwiniętymi pomysłami i zbyt łapczywym wprowadzaniem nowych rzeczy, które mogłyby poczekać na lepszy moment. Mimo wszystko, głupio nie przeczytać jeśli polubiło się tę wersję Batmana i Gotham. Sam liczę na kontynuację, więc dla zachowania ciągłości fabularnej polecam sięgnąć po ten komiks.