Są komiksy, które powinny mieć swoje ścieżki dźwiękowe. Jednym z takich tytułów jest dla mnie Raven, czyli druga z pozycji wydanych przez Egmont w ramach serii DC Powieść graficzna 13+. Ze strony na stronę coraz bardziej wsiąkałem w klimat Nowego Orleanu i aż w pewnym momencie musiałem włączyć szlagiery legendarnego Louisa Armstronga, by pobrzmiewały sobie w tle a nie tylko w moim umyśle. Umyśle, w którym utwierdziło się przekonanie, że zaprezentowanie polskiemu czytelnikowi powieści graficznych DC przeznaczonych dla młodzieży, było jedną z najlepszych decyzji giganta na E.

Choć muszę jednak przyznać, że myśl ta nie towarzyszyła mi od samego początku omawianego komiksu. Ten bowiem rozpoczyna się w sposób nieco chaotyczny – od zaprezentowania wydarzeń z przeszłości głównej bohaterki. Zapewne był to celowy zabieg, by jak najszybciej wtoczyć opowieść na właściwe tory, niemniej migawki z życia Raven przywoływały na myśl superbohaterskie seriale ze stacji CW i jak teraz o tym myślę, to jestem szczerze zaskoczony tym, że na samym wstępie zabrakło dialogu w stylu Nazywam się Rachel Roth… Może dzięki temu historia rozwinęła się szybciej, ale zamiast takiego wstępu wolałbym chyba, aby te informacje były przekazane w dialogach, ewentualnie za pomocą retrospekcji.
No i tyle z marudzenia. Kami Garcia zaprezentowała czytelnikom opowieść o dziewczynie, z którą łatwo można się utożsamiać i to bez względu na płeć własną. Pozbawiona pamięci Rachel przechodzi przecież przez procesy dobrze znane nastolatkom na całym świecie – poszukiwanie samej siebie, rozwijanie umiejętności społecznych czy radzenie sobie w sytuacjach emocjonalnie wymagających. A jakby tych ostatnich było mało, to zostaje jeszcze szkoła. Miejsce nauki jest w Raven przedstawione w nieco przerysowany sposób, jednakże nie wpływa to bardzo na doznania płynące z lektury. Ba, niektórym odbiorcom takie zbyt stereotypowe podejście do szkoły może też pomóc w lepszym wejściu w świat przedstawiony.

A skoro o świecie przedstawionym mowa, to z radością stwierdzam, że omawiana pozycja jest bardzo dobrym punktem wyjścia do zainteresowania czytelnika komiksem superbohaterskim. Brak tutaj niezrozumiałych nawiązań czy bohaterów, o których trzeba czegoś się dowiedzieć, by wiedzieć więcej. Co prawda pojawia się jakiś tam Slade, ale do cieszenia się lekturą nie jest potrzebny nawet gram wiedzy na temat tej postaci czy jego wcześniejszych związków z Młodymi Tytanami. Raven jest zatem oderwana od reszty uniwersum DC i nie ukrywam, że jest to bardzo przyjemna zmiana względem Catwoman: W blasku księżyca, gdzie co chwila przypominano mi, że wraz z bohaterami przemierzam zaułki miasta Batmana.
Młodzi Tytani: Raven są też pozycją, którą się zwyczajnie dobrze ogląda. Trio rysowników w składzie Gabriel Picolo, Jon Sommariva i Emma Kubert podołali zadaniu i chętnie sięgnę po inne pozycje sygnowane ich nazwiskami. Nie są to prace wybitne, ale na tyle przyjemne dla oka, bym chciał przyjrzeć im się nieco bliżej przed przewróceniem kartki na drugą stronę. Największą i najlepszą pracę wykonał tu jednak kolorysta. Widać, że David Calderon świetnie dogadywał się z rysownikami i ich dziełom nadał dodatkowego charakteru.

Jeśli macie pod ręką jakiegoś nastolatka, w którym chcecie zasiać zainteresowanie amerykańskim komiksem superbohaterskim, to nie zastanawiajcie się długo, tylko sprezentujcie jej lub jemu Raven. Bez większych wyrzutów sami też możecie po tę pozycję sięgnąć. Raz jeden tylko przypomniano mi dobitnie o tym, że nie znajduję się w grupie docelowej – mam tu na myśli wybieranie wdzianek i szykowanie się na bal szkolny. I nawet mimo to nadal zaskakująco przyjemnie zapoznawało mi się z tym dziełem Kami Garcii.
Dziękujemy wydawnictwu EGMONT za przekazanie egzemplarza do recenzji.