Zawsze kiedy widzę #1 na okładce komiksu, zastanawiam się, czy seria po którą sięgnąłem, faktycznie dopiero się zaczyna, czy wydawca postanowił tylko zresetować jej numerację. Przeważnie prawdziwy jest ten drugi wariant i jedynka jest umowna. Może to wiązać się ze strategią marketingową wydawcy, rozpoczęciem nowej linii fabularnej, czy też zmianami personalnymi w ekipie pracującej nad tytułem. Kiedy otrzymałem do recenzji Uncanny X-Force tom 1: Sposób na Apocalypse’a, jako że moje ostatnie krótkie spotkanie z tytułami tego wydawcy miało miejsce w okresie świetności wydawnictwa TM-Semic, zacząłem się zastanawiać, na ile będę w stanie cieszyć się tym tytułem, ze względu na braki w mojej komiksowej wiedzy.
Jak informuje mnie stopka redakcyjna, tom, który otrzymałem zawiera materiały z zeszytów Uncanny X-Force #1-4, #5.1 , #5-7, Wolverine: Road to Hell oraz All-New Wolverine Saga. Marvel stroni raczej od kompletnych restartów swoich serii, więc spodziewałem się, że by móc w pełni zagłębić się w ten tytuł, powinienem spędzić parę tygodni sam na sam z Wikipedią. Szczęściem w nieszczęściu jest jednak to, że wydawnictwo, świadome trochę problemów jakie trawią amerykańskie komiksy od wielkiej dwójki, postanowiło zamieścić potrzebne do zrozumienia fabularnego galimatiasu uniwersum informacje, w krótkich streszczeniach pojawiających się przed rozdziałami, w których powinny się przydać. Mamy więc 2 takie sekcje, a w nich krótkie artykuły, poprzeplatane obrazkami, często nijak nie ilustrującymi tego, co znajduje się tekście. Przynajmniej na pierwszy rzut oka sprawiają one wrażenie kompletnie losowych. Te niemalże encyklopedyczne wpisy nie wznoszą się na jakieś literackie wyżyny, ale stanowią wystarczające wprowadzenie do świata komiksów Marvela. Jednocześnie też ukazują, jak bardzo zagmatwane i dezorientujące, potrafią być długie, amerykańskie serie superbohaterskie. Ale o tym za chwilę.
Uncanny X-Force tom 1: Sposób na Apocalypse’a, opowiada o przygodach grupy mutantów, którzy są gotowi na misje, których zwyczajnie X-meni, głównie przez kwestie moralne, nie byliby w stanie wykonać. Taki jest temat przewodni komiksu i tego też możemy dowiedzieć się z wspomnianego wcześniej wprowadzenia. W skład tytułowej drużyny wchodzą Wolverine, Deadpool, Psylocke, Angel/Archangel i Fantomex. O ile jeszcze parka z początku listy jest rozpoznawana przez szerszą publikę, a kolejna dwójka może nawet świtać co poniektórym*, bo pojawili się choćby na ekranie w X-Men Apocalypse**, to już Fantomex dla kogoś nieobeznanego z komiksami***, będzie postacią kompletnie nieznaną i można rzec dziwną. Jego pseudonim, całkiem słusznie, bardziej kojarzy się z pewnym francuskim, filmowym złodziejem, niż z bohaterem komiksów. Jednocześnie jest to ktoś, kogo można nazwać głównym protagonistą tego tytułu, bo na nim w dużej mierze koncentruje się scenarzysta.
Zestawienie to wydaje się dość przypadkowe i Rick Remender, odpowiadający za scenariusz komiksów, nie zdołał mnie przekonać, że obecność w tym tytule Wolverine’a i Deadpoola, ma związek z czymś innym niż tylko popularnością tych bohaterów. Szczególnie ten ostatni wydaje się być trochę nie na miejscu i czuję iż dość mocno ograniczone jest jego wykorzystanie, przez względną**** powagę, jaka towarzyszy tej publikacji. Historie jakie tutaj zmajstrowano w większości są całkiem strawne. Jedynie komiks zatytułowany Reavers z Uncanny X-Force #5.1 nie przypadł mi kompletnie do gustu i był najsłabszą częścią tomu, stanowiąc tylko poboczną historyjkę, wydającą się być bardziej zapchajdziurą, niż ważną częścią narracji.
W Uncanny X-Force tom 1, znajdziemy trochę mocnych, dobrze skonstruowanych momentów, ale też parę takich, które wydają się kompletnie przypadkowe. Są efekciarsko bawiącymi się uniwersum historyjkami dla największych fanów. Jeśli nie jesteś mocno emocjonalnie związany z komiksami Marvela, to możesz mieć czasem trudności w odnalezieniu się w nich. Nie chodzi nawet o to, że tytuł nie staje na głowie, by nas we wszystko wprowadzić, bo mam wrażenie, że ilość potrzebnych do zrozumienia narracji informacji jest więcej niż wystarczająca. Jednak czuję, że sam suchy tekst nie jest w stanie zastąpić lektury wcześniejszych komiksów, które doprowadziły do przedstawionej tutaj historii. Przez to całość wydaje się dość pusta. Niby wiem, co i dlaczego się dzieje, jednak często moje zaangażowanie w narracje jest niezbyt wysokie, a niektóre momenty zwyczajnie przez to padają na pysk. Umieszczenie interesującego, ale mało znanego szerszej publice bohatera, raczej nie zrobi wrażenia na przeciętnym czytelniku. W dodatku, wydarzenia, które mogły być zaskakujące, przez zamieszczenie wspomnianego wcześniej streszczenia, stają się jedynie kolejnym punktem na liście, bo o tej postaci wspomniano we wstępie, więc zapewne pojawi się gdzieś w tej historii.
Mam też wrażenie, że tłumaczenie niekoniecznie dobrze spisuje się w przekazaniu esencji żartów Deadpoola. Już w pierwszej historyjce jedna z kwestii została została wyraźnie spalona. Gdy Wade w oryginale mówi: Note to self, add gold bond medicated powder to pouch assortment; to tłumacz raczy nas dość suchym: Zapamiętać: dodać antyperspirant w proszku do zestawu podręcznego. W oryginalnej wypowiedzi zawierało się dosłownie parę małych smaczków, których ni jak nie zlokalizowano, jak choćby to, że bohater ma dużo kieszonek (powtarzający się dowcip), jak i fakt, że swędzą go okolice krocza (spędziłem chwilę na google i wikipedii, by zrozumieć do czego wykorzystywany jest proszek, o którym wspomina), co kompletnie przepada w tłumaczeniu. Spoglądając dalej wcale nie jest lepiej i wypowiedzi najemnika stają się kompletnym, często pozbawionym humoru, nonsensem. W dodatku nikt nie pokusił się o to, by zmienić wielkość, czy wygląd dymków, by dopasować je do polskiego liternictwa. Przez to tekst, raz zmienia wielkość gdy nie powinien, innym razem wypełnia zbyt mocno dymki, czy też czasem tłumacz sili się by zwiększyć jego objętość, przez co cierpi tłumaczenie. Na pierwszy rzut oka wygląda więc to w porządku, ale po ponownej lekturze i porównaniu z oryginałem, zaczynam dostrzegać pewne niedociągnięcia polskiej wersji.
Mieszane odczucia mam też do rysunków. Jest to wydanie zbiorcze, więc mamy do czynienia z różnymi autorami. Komiks jest przez to mocno niespójny, bo zarówno kolory, jak i styl ilustracji potrafią diametralnie zmieniać się z historii, na historię. Nie przypadły mi zupełnie do gustu rysunki Leonardo Manco, które wyglądają jak zdjęcia, na których przypadkowo znalazł się Hugh Jackman pociągnięty filtrem z Photoshopa. Do reszty komiksu nie pasują z kolei ekspresyjne rysunki Rafaela Albuquerque, które w dodatku nie specjalnie dobrze komponują się z kolorem Deana White’a. Ten ostatni z kolei wyśmienicie spisuje się w reszcie tomiku, gdzie dobór róży i fioletów dodaje rysunkom niepokoju. Akurat dzikość rysunku Albuquerque nie gra z użytymi przez White’a, mocno cyfrowymi pędzlami. Zauważyłem też błąd w stopce redakcyjnej; wygląda na to, że nazwisko Johna Lucasa, nakładającego tusz pojawiło się nie pod tą historią co trzeba i zamiast jako jeden z autorów Reavers powinien pojawić się jako współtwórca Nacji Deathlocków.
Podsumowując moje dywagacje, to Uncanny X-Force tom 1: Sposób na Apocalypse’a nie jest tytułem łatwym w ocenie. W moim odczuciu jest to pozycja bardzo nierówna. Z jednej strony, wydawnictwo staje na głowie, by tytuł ten był przystępny i pewne pojawiające się streszczenia spełniają tę rolę, z drugiej, nie udaje się to w pełni i ciężko uciec od pewnej hermetyczności, którą zapewnia parę dekad rozwoju uniwersum. Stąd nie należy się sugerować #1 na okładce, bo komiks ten wciąż kontynuuje wątki, które pojawiają się we wcześniejszych komiksach. Ukazuje bohaterów, którzy przynoszą ze sobą gigantyczny bagaż wcześniejszych doświadczeń, prezentując je z przekonaniem o tym, że doskonale je już znamy. Znów, z jednej strony, są tu fajne momenty, z drugiej mam wrażenie, że nic nie stracilibyśmy, gdyby pominąć niektóre elementy. Choćby Lady Deathstrike, pojawia się tutaj tylko po to by zaszpanować przed czytelnikiem czymś z przeszłości Logana, a cała historia Reavers jest jedynie pretekstem by pokazać większy kawałek marvelowskiego światka. Podobnie mam wrażenie, że popularne zestawienie Wolverine’a z Deadpoolem niczemu nie służy. Czuć więc tutaj miejscami odorek fanservice’u, który nie każdemu może przypaść do gustu, ale też nie każdemu będzie przeszkadzał, a przez wielu starych fanów jest wręcz pożądany.
Stąd, jeśli jesteś wielkim entuzjastą X-menów i musisz przeczytać każdy tytuł związany z tą serią Marvela, to moja opinia nie będzie miała dla ciebie znaczenia, bo i tak już posiadasz Uncanny X-Force na swojej półce. Był to dla Ciebie łakomy kąsek już w dniu wydania tego tomu. Cała reszta może się jednak zastanowić, gdy najdzie ją ochota na zakupy, bo jest to dzieło, przy którym można się dobrze bawić, jednak by w pełni się nim cieszyć należałoby mieć jednak jakiś kontakt z wcześniejszymi komiksami wydawcy. Każdy musi zadać sobie pytanie, na ile przeczytanie streszczenia będzie skuteczną metodą na wypełnienie brakujących elementów historii. Na ile będzie to problem w emocjonalny, zaangażowaniu się w losy bohaterów. Pozostaje też kwestia tego, na ile jesteśmy odporni, na pewne potknięcia związane z polskim wydaniem komiksu, bo zdecydowanie nie jest ono idealne. Najbardziej bolesne jest polskie tłumaczenie, które czasem niedomaga i psuje trochę frajdę z lektury, a w innych miejscach jest co najwyżej poprawne. Niby nie bawiłem się źle, ale jest tu tych ale całkiem sporo i przez to nie mogę bez wyrzutów sumienia polecić tej pozycji.
_____________
* Prominentnie pojawiali się w komiksach, które czytałem za młodu. Można wręcz rzec, że w owym czasie Psylocke była swego rodzaju poster girl Marvela.
** Choć nie były to role warte zapamiętania, czy zbyt wylewne.
*** Albo kogoś kto mrugnął i 2 ostatnie dekady interesował się komiksem superhero jedynie pobieżnie.
**** Na tyle na ile może być poważny komiks superbohaterski, bo pewnych absurdów ciężko tutaj uniknąć, ale nie są one jednak na tym poziomie, który spotykamy w tytułach z gadatliwym najemnikiem.