Odnoszę wrażenie, że niektórzy na siłę chcieliby żeby najnowsze dzieło Snydera zostało zapamiętane jako film będący zakałą gatunku. Faktycznie, Man of Steel zaserwował nam trochę przesadzoną ilość prowizorki, co wyzwoliło obawy na przyszłość. Całkiem sporo osób do przesady nakręciło się na hejt poprzednika, a dobicie go stanowiło dla nich niemal krucjatę. Trzeba spojrzeć jednak obiektywnie. Film, na który studio wydaje setki milionów i oczekuje że zarobi na nim kilka setek więcej, nie ma prawa być na poziomie jaki prezentują dzieła z festiwalu Sundance. Nie znaczy to, że nie może być dobry. O ile kiedyś coś nie wyszło, tak teraz starano się wyjąć to co najlepsze w poprzedniku, dodać czegoś więcej i stworzyć… blockbustera zarabiającego miliardy.
Poziom faktycznie delikatnie poszedł w górę. Człowiek ze Stali najlepsze co zaoferował to widowiskowe efekty specjalne, dużo walącego się gruzu i postaci przebijających się przez ściany. Powiedzmy sobie szczerze, fabuła to element który w filmach za takie pieniądze nie może być zbyt skomplikowany, więc nie poświęca się jej aż tak dużej wagi jak efektom. Batman v Superman przynajmniej nie robi z ludzi idiotów. Duży nacisk położono na zdjęcia, są efektowne aż do przesady. Już od pierwszych scen jesteśmy karmieni komiksowymi spowolnieniami, snyderowskimi ujęciami, przejmująco podkreślającymi dramatyzm. Jeśli bym miał upatrywać największej wady filmu, to doszukałbym się ich w jego największej zalecie. Przesyt fajerwerkami wydaje się zbyt odczuwalny.
Najnowsza ekranizacja zaoferowała dużo niespodzianek. Batman był jedną z nich. Przed chwilą chwaliłem za wyciąganie wniosków z tego co było złe w poprzedniku. Origin postaci Supermana żyjącego w Smallville był tragiczny. Czy teraz będzie lepiej? Ile razy widzieliśmy śmierć rodziców Bruca? W ostatnich 10-20 latach bardzo często, teraz musimy znowu to przemęczyć. Na dodatek z aktorami grającymi w Walking Dead, gdzie ich relacje w tamtejszym serialu są delikatnie mówiąc napięte. Taki drobny żart i easter egg zarazem. Jednak pod koniec filmu okazało się, że brutalne morderstwo Thomasa i Marthy Wayne, miało delikatny oddźwięk w fabule. Nie sprawdziło się to tak dobrze jak wątek z Florencją w zamykającym trylogię Mrocznego Rycerza filmie Nolana, lecz jest wystarczające by przełknąć serwowanie po raz kolejny tych samych scen. Man of Steel pokazywał retrospekcje bez większego przełożenia na przyszłość. Przynajmniej w tym elemencie internetowi krzykacze nie będą mogli rozwinąć skrzydeł, bo inaczej okazałoby się że zwyczajnie nie zrozumieli obrazu.
Sam Batman jest już w kwiecie wieku. Powtarzany namiętnie przez fanów slogan z trailera „20 years in Gotham, how many good guys left?” jest bardzo widoczny. Batman ciągle działa. To dobrze, bo bałem się że bezsensownie wybudzono go z emerytury jak w słynnym komiksie Franka Millera. Po raz kolejny punktuję przemyślany element. W filmie nie obejrzymy jak Bruce się szkolił i pierwszy raz założył strój. Bo po co? To nie miało by większego znaczenia dla całości. Za to słyszymy o przeszłych działaniach Mrocznego Rycerza i w tle widzimy cały czas konsekwencje jego aktywności. Na kreację postaci i jej stylu walki na szczęście wzięto materiał wypracowany przez Rocksteady, twórców serii Arkham. Widać to już od momentu sekwencji z Batmobilem. Wygląda on bardzo podobnie jak w grze i tak samo się zachowuje. Na pościgi nie starczyło zbyt wiele czasu, jednak to co zaprezentowano jest bardzo satysfakcjonujące. Akcja oraz efekciarstwo – jak wspominałem to największy plus. Również jeśli chodzi o walkę, ta wygląda bardzo znajomo. Element strachu, podobne gadżety, kontry i szybkie sekwencje nokautujących uderzeń.
Już od pierwszych trailerów kontrowersyjnym elementem był tzw. Knightmare. Na szczęście okazuje się, że te dziwne, momentami incepcyjne wizje nie są przypadkowe. Przeciętny widz może odebrać je jako niepotrzebne. Fani komiksów zauważą, że podobne schematy miały już miejsce. Po raz kolejny czuć w tym dużą inspirację fabułami z gier takich jak DC Universe Online czy Injustice. Można jedynie się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby umieścić te sceny po napisach. Dzięki temu uniknęlibyśmy nagromadzenia wątków. Przynajmniej wiecie, że nie musicie marnować kilku minut w kinie, gdzie u mnie na pierwszym seansie w mieście, niemal połowa Imaxa siedziała w wyczekiwaniu żeby coś się wydarzyło. Warner nawet nie zdaje sobie sprawy jaki zawód tym sprawił. Może przez to się pojawiają te negatywne recenzje? 😉
Zachwyconym można być także Wonder Woman. Jej postać pełni tu kolejny mały element w budowaniu większego świata, przez co nie dostała tyle czasu ile powinna. W końcu nie ma jej w tytule, lecz w żadnym wypadku nie odbieramy jej niczym pojawienia się Black Widow w Iron Man 2. Czuć chemię między nią a Brucem. Sam jej charakter jest świetny. Piękna i silna kobieta. Odważę się na stwierdzenie, że Gal spokojnie mogłaby zagrać Larę Croft. Choć żartowano sobie z jej „warunków”, to w filmie zupełnie tego nie widać. Nawet patrząc na jej okrągłą buzię, mogę ponarzekać że trochę za bardzo starano się ją utuczyć. Po tym występie jeszcze bardziej czekam na jej solowy film, do którego zrobiono już jakieś drobne podwaliny.
Niesamowita chemia jaka wytworzyła się między dwoma wcześniej opisywanymi debiutantami, niestety nie udzieliła się innej parze. Clark i Lois są strasznie nijacy. Nie czuć między nimi niczego, nawet pomimo że rudowłosa jest największym skarbem Supermana. To właśnie w niej upatruję problemu. W poprzedniku starano się zaszokować widzów przez śmiałe decyzje obsadowe. Tu ciągle czujemy wady jakie przyniosły za sobą złe wybory. Dotyczy to także postaci Perrego White’a granej przez Laurence Fishburne’a. Uważam, że aktor tej klasy nie powinien przyjmować takiej roli. Pełni rolę zapychacza, w miejscu gdzie bardziej pasowaliby J.J Simmons lub Hugh Laurie. Proponowani przeze mnie aktorzy mogliby wytworzyć znacznie lepszą chemię w Daily Planet, bo relacje które oglądaliśmy były tak słabe jak związek Clarka i Lois.
W dalszym ciągu zastanawiam się nad Lexem Luthorem. Dla mnie w żaden sposób nie pobił Michaela Rosenbauma z serialu Smallville. Widać w postaci był potencjał. Niestety, zamiast pokazać jakąś jego ekscentryczność i zadziorność, to dostaliśmy nijakiego chłoptasia z kompleksami, który na siłę stara się udowodnić że trzeba się z nim liczyć. Jego motywy są nieznane. Choć po cichu kontroluje sytuację, w końcu jest mądry i przebiegły, to nie do końca wiadomo dlaczego tak się dzieje. Nie wiadomo jakie ma zdanie w wojnie bohaterów. Choć pod koniec dostajemy wskazówkę, że wie dużo więcej, to nadal to nie tłumaczy jego pobudek. Na pewno ma w tym interes i wszystkie niegodziwe czyny wyjdą mu na dobre, ale my tego nie dostrzegamy.
Tytułowe starcie między postaciami umotywowane zostało prawidłowo. Wpakowano w nie tyle widowiskowości ile to możliwe. Widowiskowości i naiwności dodajmy. Jasne, że akcja mogła potoczyć się lepiej i do starcia by nie doszło. Jednak musiało się ono odbyć, bo przecież na to czekaliśmy cały film. Według mnie zrobiono co się dało żeby jak najlepiej uzasadnić bezmyślne oklepywanie się tych dwoje, choć zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy będą tym zachwyceni. Dostaliśmy za to tytułowego versusa, który jest największym hołdem dla wspominanego już komiksu Powrót Mrocznego Rycerza. Batman nie przypadkowo przywdziewa taki, a nie inny blaszany strój. Mając możliwość podglądania jakie tytuły komiksowe się dobre sprzedają, to widzę korelację między premierą filmu a zainteresowaniem klientów ponad 30-letnim, niebywale kultowym już dziełem. To tu Snyder daje popis swoich umiejętności przy przenoszeniu akcji z kart komiksów na ekran. Walka ta nie jest zbyt długa, ale jestem pewien, że w wersji filmu na nośnikach optycznych, zyska ona dodatkowy czas i większą brutalność.
I tak wiemy, że skłóceni bohaterowie pogodzą się by walczyć z jeszcze większym złem. A wiemy kim jest tytułowy potworek. Stanowi on niemałą legendę, bo swego czasu nieźle nakopał czerwono-błękitnemu superherosowi. Tutaj nie będę ukrywać, że jego temat potraktowano w sposób niewystarczający. Samo jego powstanie obyło się bez żadnego biologiczno-technicznego bełkotu, w sposób dosyć kontrowersyjny i kojarzący się bardziej z Bizarro. Wygląd też nie jest idealny. Nie prezentuje się on w żaden sposób strasznie i mrocznie. Przypomina on trolla z Warcrafta (trailer leciał przed seansem). To już w serialu Smallville przerażał on znacznie bardziej. Sama walka to jeden wielki schemat. Bydle wielkie i silne, można je oklepywać na wiele sposobów. To dobra okazja żeby znowu pokazać coś widowiskowego. Zwłaszcza Wonder Woman, jak przepięknie odpiera uderzenia wielkiej bestii i z jaką nieustępliwą pasją robi uniki i zadaje kolejne obrażenia, np. podcinając stopy. Nawet gdzieś widziałem coś podobnego. W serii God of War. Przyznam, że wzorowanie się na Kratosie walczącym z dwa razy większymi bestiami to dobry pomysł.
Film nie spełni raczej żadnych wygórowanych oczekiwań i fantazji jakich fani nabyli przez przydługi okres produkcyjny. Fabuła w nim jest prosta i schematyczna, choć na tyle przemyślana, że obyło się bez głupot jak huragan w Man of Steel. To, że jest to produkt przejściowy nastawiony na Justice League, to zupełnie nie przeszkadza. Chyba że szukamy tu czegoś większego, mającego dotrzymać kroku Civil War. Dobrze zarysowano innych bohaterów, którzy gdzieś tam w tle funkcjonują, podobnie jak cały świat pełen metaludzi. Jedynie koszmary Batmana wprowadzają za dużo zamieszania i rozpraszają od głównego wątku. Widać, że inspiracje czerpano szeroko, z najlepszych stron, głównie gier video. Choć nie obyło się bez zgrzytów, to nie ma podstaw by mówić o porażce. Batman v Superman nie zajmie miejsca wśród najlepszych komiksowych ekranizacji, ale jestem pewien że będziemy mówić o nim przez lata. Choćby komentować otwarte zakończenie, które daje sporo możliwości w kontynuacji.
Autor: Adolf