PANTEON / RECENZJE / FELIETONY / FILMY / [Recenzja] Kapitan Marvel

[Recenzja] Kapitan Marvel

Dzień w pracy może się strasznie dłużyć, bez względu na towarzystwo, jeśli zaraz po skończonej zmianie masz zaplanowany seans w kinie. Tak właśnie miałam w czwartek, kiedy to wieczorem wybierałam się na przedpremierowy seans Kapitan Marvel. Nie miałam żadnych oczekiwań wobec filmu, a przynajmniej tak próbowałam sobie wmówić, nawet kiedy byłam w drodze do kina. Sprzeczne recenzje nie nastawiły mnie na seans pozytywnie, a zaraz po nim odczucia miałam mieszane. Ale o tym zaraz. Najpierw troszeczkę o fabule.

Vers od kilku lat mieszka na Hali, stolicy Imperium Kree, i stara się z całych sił zostać jednym z oficerów. Trenuje pod okiem Yon-Rogga, który to znalazł ją przed laty i wziął pod swoje skrzydła. Dziewczyna nie pamięta swojej przeszłości, koszmary nie pozwalają jej spać, a zbytnia pewność siebie i nieokiełznanie skutecznie powstrzymują przed zdobyciem celu. W końcu jednak dostaje szansę od Najwyższej Inteligencji i wyrusza wraz z oddziałem Yon-Rogga na jedną z granicznych planet Imperium Kree. Misja kończy się fiaskiem, w wyniku czego Vers (a raczej Carol Danvers) odłącza się od oddziału i zaczyna powoli przypominać sobie swoją przeszłość oraz jak zyskała swoje moce.

Z każdym kolejnym filmem ze stajni Marvela utwierdzam się w przekonaniu, że wszyscy pracujący nad scenariuszem chcą zadowolić każdą produkcją jak największą liczbę osób. Przy Kapitan Marvel to wrażenie jest szczególnie mocne biorąc pod uwagę, jakie tematy film porusza. A raczej leciutko nadszczypuje. Chodzi tu konkretnie o feminizm i tematykę imigrantów. Carol to silna babka, która nie daje sobie naskoczyć. I super, Brie Larson dokładnie tak ją przedstawia, a miejscami pokazuje nam, że Danvers może wierzy w swoje zdolności troszkę zbyt mocno. To nie Carol jednak najlepiej przedstawia wątek feminizmu akurat.

Osobiście uważam, że o wiele lepiej robi to postać najlepszej przyjaciółki Danvers, Marie Rambeau. Kobieta, która dopięła swego, tak samo jak Carol została pilotem, a jednocześnie pozostała najlepszą matką dla córki, którą wychowywała sama. Mało tego, odważyła się polecieć z Danvers w kosmos pomimo strachu, że może już nigdy nie zobaczyć najdroższej dla siebie osoby.

Scenarzyści użyli postaci Carol do pokazania trudności, jakie napotykają dziewczynki i kobiety w całym swoim życiu. Mała Carol, której wszyscy, wraz z jej ojcem, powtarzali po każdym upadku, żeby przestała cudaczyć i zajmowała się rzeczami odpowiednimi dla płci pięknej. Seksizm czekał na nią również w wojsku, gdzie współtowarzysze z poligonu po ćwiczeniach mówili jej, że kobiety w samolotach nadają się tylko na stewardessy. Tu muszę napisać, że scenarzyści i montażyści się popisali; ujęcia ze szkoleń wojskowych Carol ślicznie nawiązują do ujęć, które widzieliśmy w Kapitanie Ameryce: Pierwszym Starciu i szkoleniu Steve’a przed zażyciem serum.

Wątek imigrantów jest tu przedstawiony za pomocą Skrulli oraz ich walki o nowy dom, którego Kree nie będą w stanie zniszczyć. Intencje może i były dobre, ale z realizacją już było o wiele gorzej. Nie wiem, czemu Marvel boi się tak dobitnie obrac konkretnego stanowiska. Próbowali tego przy Czarnej Panterze i wyszło im to bardzo dobrze (jest to jeden z moich ulubionych filmów Trzeciej Fazy). Według mnie był to swojego rodzaju eksperyment ze strony studia, aby zobaczyć jak im wyjdzie upolitycznianie filmów komiksowych. I tu się udało, więc dlaczego przy Kapitan Marvel się tego boją?

Z racji tego, że akcja filmu dzieje się w 1995 roku, pojawia się młodszy Nick Fury wraz z dopiero rozpoczynającym swoją karierę w TARCZY Coulsonem. Sam L. Jackson czasami kradł sceny Brie Larson, wprowadzając humor do filmu. A humor w tym filmie jest naprawdę dobry, chyba nawet lepszy niż w drugich Strażnikach Galaktyki. Dużo dzięki za sprawą kota, który plącze się pod nogami Fury’ego i Carol niemal przez cały czas. I jest naprawdę przesłodki.

Kapitan Marvel sprawdza się całkiem dobrze jako origin story. Bałam się troszkę tego, że Marvel będzie chciał upodobnić opowieść Carol do jednej z tych, które już widzieliśmy w MCU. Tak to było w przypadku Doktora Strange’a, który przez wielu był nazywany „pierwszym Iron Manem z zaklęciami”. Nic takiego się jednak nie zdarzyło i Carol dostała swoją własną, nową opowieść, gdzie może i powielane są znane nam schematy i łatwo jest zgadnąć podstępy i działania postaci, ale dla mnie filmy super-hero już dawno przestały bazować na zaskoczeniu. Teraz chodzi już bardziej o realizację i jej jakość oraz to, żeby origin nie był zbyt płytki. Tu nie jest.

Kapitan Marvel nie jest filmem bez wad. To, co nie podoba się mi, może spodobać się Ci. Uważam, że potencjał na przemycenie kilku ważnych przekazów został nieco zmarnowany. Cieszę się jednak, że Marvel nie zignorował ich kompletnie i próbował zrobić coś. Jest to krok w dobrą stronę i mam nadzieję, że dalej będą nią podążać, nawet taki małymi, nieśmiałymi tip topkami. Biorąc pod uwagę wszystkie plusy i minusy, film zbiera ode mnie więcej pozytywów, a ocena to 7/10. Nie jest źle, ale mogło być lepiej. Życzę Marvelowi więcej odwagi na przyszłość, mniej zachowawczości i teraz, dzięki mojej Carol Danvers nie mogę się jeszcze bardziej doczekać na Avengers: Endgame.

AUTOR Maja Rybak

Chce dołączyć do składu Zaginionych Chłopców. Kiedy tylko może zanurza się w popkulturowym oceanie filmów, seriali, komiksów oraz książek. Kocha swojego syna, Tony'ego Starka, i będzie go bronić do końca życia.

PRZECZYTAJ TAKŻE

[RECENZJA] Thor J. Michaela Straczynskiego

Wydany w Dzień Dziecka album zatytułowany po prostu Thor (bez żadnego rozwinięcia, podtytułu czy charakterystycznego …

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *