W chwili gdy czytacie ten tekst, mamy drugą połowę 2015 roku, co znaczy, że emisja Daredevila już za nami. Produkt Netflixa wniósł wiele świeżości, a fani ulicznych bohaterów poznali co to znaczy dobry serial. Zabawne, że dłuższy czas usiłował nim być Arrow. Produkcja CW jednak ma to do siebie, że większość ujęć kręci się w studiu, co tworzy coś na kształt teatru telewizji. Marzenia o dobrym vigilante spełniły się jednak już już kilka lat temu. Gdy Jonathan Nolan krystalizował wizję swojego serialu, wszystkie czołowe, amerykańskie stacje toczyły bój, by to właśnie u nich go emitowano. Produkt ostatecznie trafił pod skrzydła lidera – stacji CBS.
Wykreowano w nim postać The Man in the Suit, swoistą miejską legendę. Szepcze o nim każdy w półświatku. Boją się go wszyscy przestępcy. Policja bezskutecznie próbuje go złapać, lecz ten jest jak duch. Przemyka anonimowy pośród tłumu przechodniów największej amerykańskiej metropolii. A co najważniejsze, jako jeden z nielicznych, zna głęboko skrywany rządowy sekret. Wie, że jesteśmy inwigilowani przez miliony cyfrowych gałek ocznych. Ktoś „po drugiej stronie” nad nami „czuwa”.
Czytając jakikolwiek zarys fabuły, możemy odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z jakimś tanim serialem sci-fi, czy nawet akcyjniakiem rodem z lat 80-tych. Nic bardziej mylnego. Person of Interest wykreowano w taki sposób, że ciężko serię sklasyfikować nawet jako czyste SF. Na pewno widać w nim sporo inspiracji komiksami o ulicznych mścicielach. Przeciętnemu zjadaczowi kromek chleba nic nie mówią takie nazwy jak Prism, czy Eshelon, więc najłatwiej się wdrożą osoby posiadające pewną wiedzę w temacie.
Poniektórzy mogli coś słyszeć na ten temat po atakach na WTC, bo to właśnie na tej otoczce są budowane fundamenty serialu Jonathana Nolana, który powstał dzięki jego fascynacji motywem zderzania się ludzi coraz nowocześniejszą technologią. Produkcja opiera się na koncepcji spopularyzowanej przez Orwella – rząd stworzył potężny, nieokiełznany system inwigilacji, zdolny przewidzieć nadchodzące zagrożenie. Wiąże się to oczywiście z naruszaniem prywatności, które teoretycznie ma nam zapewnić bezpieczeństwo, a praktycznie zwiększyć poziom kontroli władzy.
Takie podejście daje szerokie pole do popisu w analizowaniu wykorzystania nowinek technologicznych, porusza również wiele współczesnych problemów. Podczas gdy brytyjski Black Mirror pokazuje świat, w którym technologia przyszłości już zagościła między nami, tak w Person of Interest to czasy obecne, gdzie wizje te wchodzą do nas tylnymi drzwiami, a ludzie muszą się z nimi na bieżąco mierzyć. Osoby obeznane z nowinkami, czytające blogi i serwisy techniczno-naukowe, właśnie podczas seansu doświadczają w jaki sposób oddziałują na nas są różne postępowe wizje, które obecnie są ciągle tylko teorią. Oczywiście najczęściej pokazywane są one w moralnym kontekście, dla widza ciężkim do zaakceptowania.
Maszyna, samoświadoma, niematerialna istota, cicha główna bohaterka, przez rząd ukrywana pod kryptonimem Zorza Polarna, dla niektórych jest po prostu Bogiem. Widzi wszystko co się dzieje wokół nas. CTTV, kamerki w laptopach czy smartfonach to jej oczy i uszy. Dlatego jest w stanie bezbłędnie prognozować nie tylko wielkie zamachy terrorystyczne, ale również zwyczajne zabójstwa. A te – jak można było przypuszczać – są dla rządu nieistotne.
I tu wkracza Facet w Garniturze. Gdybyście zastanawiali się jak wyglądałby Batman w prawdziwym życiu, to właśnie macie odpowiedź. Co ciekawe, aktor Jim Caviezel, który na ekranie zabłysnął jako Chrabia Monte Christo czy… Jezus, był jednym z rozważanych kandydatów do roli Bruce’a Wayne’a w kontynuacji filmu Man of Steel. Mając wsparcie Harolda (Michael Emmerson) będącego najwybitniejszym specjalistą komputerowym na świecie, Człowiek w Garniturze ratuje wiele niewinnych istnień. Na szczęście Harold Finch jest osobą ceniącą swoją prywatność i dlatego wciąż żyje. Rząd nie wie, że to właśnie on stworzył ich Deus Ex Machina.
Tytułowym „Person of Interest” jest osoba epizodycznie wskazana przez Maszynę. Zapachniało tu trochę oklepanym proceduralem, lecz jak się okazuje Jonathan Nolan jest za sprytny, by skończyć tak jak to zrobiło np. Intelligence (a swego czasu spekulowano nawet o crossie obu seriali). PoI może nie powala kreatywnością od początku, ale adaptuje znane schematy i podaje je w nowy, niezwykle atrakcyjny sposób.
Klimat to coś co da się zauważyć już od pierwszego odcinka. PoI – w przeciwieństwie do wielu innych seriali – nie cierpi na syndrom „teatru telewizji”. Nowy York żyje. I to życie jest świetnie uchwycone przez kamerzystów. Akcje rozgrywające się w mieście pełnym ludzi, zawstydzają wręcz inne telewizyjne produkcje. Ilość przewijających się ludzi i miejsc robi wrażenie, ale także trzeba zauważyć, że ważna jest jakość i rola dla fabuły, miejscówki często nie są przypadkowe, mają „duszę”, nie trzeba być architektem, by to docenić. Pamiętam jak Christopher Nolan jeździł po świecie w poszukiwaniu plenerów do filmu Dark Knight Rises. Domyślam się, że jego brat Jonathan robi to samo w NY.
Kamerzyści zasługują na pochwałę, robią cuda, pokazując nam serial w bardzo filmowy sposób. Produkcja, ze względu na swoją specyfikę, posiada dodatkowy atut w postaci obserwowania tego co widzi Maszyna, a ta jak wiemy, widzi wszystko. Obserwuje i przetwarza obraz z kamer miejskich, telefonów, mediów. Ma dostęp do wszelkich baz danych i analizuje je na setki sposobów. Samo obserwowanie jej procesów kognitywistycznych jest ciekawym rozwiązaniem. Dzięki Maszynie widzimy także retrospekcje, które pomagają nam poznać historię bohaterów oraz ich motywacje. Element odtwarzania akcji z kamer wpisuje się świetnie w powszechny trend urealniania fantastycznych wydarzeń filmów i seriali.
Muzyka również zasługuje na uznanie. Główny motyw Person of Interest będzie przewijał Wam się w głowach nie raz. Ścieżkę dźwiękową stworzył znany doskonale fanom Gry o Tron Ramin Djawadi i zrobił to wybornie. Również kawałki muzyczne towarzyszące akcji dopasowane są świetnie. Często są to alternatywne utwory, trip hopowe klasyki, jak i znane, popkulturowe kawałki. Takie połączenie obrazu z dźwiękiem sprawdza się doskonale, nawet w uszach muzycznych fundamentalistów.
A fabuła, cóż… Miażdży. Oczywiście żeby to stwierdzić nie wystarczy obejrzeć 2 odcinków. Po kawałeczku budowana jest rozległa historia, której puzzle łączą się ze sobą w trudny do przewidzenia sposób. Scenariusz jest wielowątkowy i wielowarstwowy. Z jednej strony mamy proceduralne odcinki, choć nawet one starają się często wychodzić poza schemat, więc nie nużą. Poznajemy też miejscowe grupy przestępcze. Jest także kilka nurtów dotyczących wyższego szczebla fabularnego.
Pierwszy sezon jest bardziej przyziemny, niż pozostałe, jednak im dalej oglądamy tym nasze podniecenie rośnie. Gdy myślimy, że już nic nas nie zaskoczy, Nolan szybko wyprowadza nas z błędu. Tak, Person of Interest jest skierowane do ludzi, którzy cenią jakość. Fani Brytyjskich seriali, takich jak Luther, Utopia, Torchwood, czy wspomniane wcześniej Black Mirror, wyciągną z PoI to co najlepsze. Za to fani zwykłych procedurali CSI, NSIS czy innych szablonowców, mogą nie docenić tego kunsztu, ale i tak powinni znaleźć coś dla siebie w dynamicznej, sensacyjnej akcji.
Branżowy portal Hatak napisał o Person of Interest następujące słowa „Obecnie to nie tylko jeden z najlepszych seriali ze stacji ogólnodostępnych, ale tytuł, który deklasuje niektóre faworyzowane przez widzów produkcje kablówek”. I w pełni się z tym zgadzam. Fani jakości rodem w UK, czy Netflixa często rozpaczają z powodu krótkich sezonów. Person of Interest jedzie na amerykańskim wzorcu zapewniającym 22-23 odcinki, co często jest powodem do narzekań dla Jonathana Nolana, jednak mimo to wywiązuje się on ze swej pracy wyśmienicie.
W końcu ten – moim zdaniem – wybitny scenarzysta i reżyser zauważa, że pracując nad filmem trzeba wybierać kilka z wielu dobrych pomysłów, a w serialach można co tydzień wprowadzać coś nowego. Filmy przyrównuje do spektakli, a seriale są dla niego czymś eksponującym charyzmę bohaterów. Świetne odcinki, świetni bohaterowie, świetni aktorzy, świetna realizacja, świetna historia i świetnie wykreowany świat. Tak bardzo świetny jest ten serial. Jonathan świetnie się dobrał z J.J. Abramsem, którego studio Bad Robot znane z dobrych seriali sci-fi jak Lost, Fringe, czy Revolution, produkuje dziś jedno z największych arcydzieł. Trudno w to uwierzyć, ale każdy nowy sezon podbija poprzeczkę jeszcze bardziej. Gdy odcinek stanowi nie tylko rozrywkę, ale skłania również do zadumy, to właśnie świadczy o klasie całego serialu.
Gdy zaczynałem przymiarki do pisania tego tekstu, zatytułowałem go „najlepszy serial wszech czasów”. Niestety, niedawno zakończył się czwarty sezon. Z początku zachwycił on widzów po raz kolejny, tym razem lekko restartując serial. Dostaliśmy sporo świeżości i do połowy wzdychaliśmy oglądając wiele innowacyjnych motywów. Później rozpoczął się pierwszy poważny kryzys. Po masie znakomitych odcinków zabrakło większego „opadu szczeny”. I choć inne seriale nadal nie potrafiły dorównać poziomowi POI, to starzy fani nie kryli zawodu.
Smutny obraz dopełnia fakt, że serial nie powróci w październiku. Nie oznacza to jego anulowania, a przeniesienie produkcji na tak zwany midseason. Krótszą, tym razem skumulowaną w 16 epizodach historię, obejrzymy na początku przyszłego roku. Z pewnością mniejsza liczba odcinków sprawi, że będzie mniej zapychaczy, a fabuła pozwoli znowu wynieść serial na wyżyny i kontynuować go dalej w tej formie. Mogę powiedzieć śmiało, że dla mnie to jedna z najlepszych produkcji, jakie przewinęły się przed mymi oczami, a serialów oglądałem już sporo. Dlatego liczę na udaną kontynuację Impersonalnych w takiej krótszej formie. Oby fani nigdy nie doczekali momentu, w którym trzeba będzie modlić się do Netflixa, by zechciał dołączyć tą produkcję do swojego repertuaru.
Autor: Adolf