Coraz mniej czasu dzieli nas od premiery telewizyjnej adaptacji kolejnego amerykańskiego komiksu. Tym razem padło na Preachera, słynną, kontrowersyjną opowieść dwóch wyjątkowo charakterystycznych twórców, scenarzysty Gartha Ennisa i rysownika Stevea Dillona. Oswoić na potrzeby małego ekranu tak dziką literaturę z pewnością nie będzie łatwo. Problem stanowi nie tylko interpretacja najbardziej wulgarnych wątków oryginału. Kaznodzieja to wbrew pozorom historia z ambicjami, jeśli zostanie godnie potraktowana, może liczyć na sukces nie tylko komercyjny, ale i artystyczny. Preacher pochodzi z szanowanej, wydawniczej stajni, imprintu DC – Vertigo. Wydawcy zasłużonego, goszczącego wielu znakomitych artystów i posiadającego pokaźną bibliotekę doskonale recenzowanych bestsellerów.
Ostatnie próby przeniesienia ich komiksów na łono nowego medium fundują miłośnikom historii obrazkowych pewien dość drażniący dylemat. Fabuła pierwowzoru jest w nich prawie całkowicie pomijana, a projekty postaci i świata traktowane wybiórczo. W rezultacie oglądamy produkcje całkiem sympatyczne w opinii ogółu odbiorców, ale w oczach fanów – pisząc grzecznie – co najmniej „niekompletne”.
Dlatego postanowiliśmy napisać, czego my oczekujemy od nadchodzącego, aktorskiego Kaznodziei. Jako przerywniki, dodaliśmy także garść informacji dla osób, które nie doświadczyły wcześniej erupcji tego popkulturowego wulkanu. Pierwszy odcinek serialu będzie miał premierę 22 maja (USA), wyprodukowany został dla amerykańskiej stacji telewizyjnej AMC.
Kadr z 1 tomu komiksu – Zdarzyło się w Teksasie (wydawnictwo Egmont, 2002 rok).
Postaci przedstawione na kartach komiksu dzielą się na te wielowarstwowe, napędzane skomplikowanymi mechanizmami, zaszczepionymi w ich psychice przez trudne biografie oraz takie rysowane grubą kreską (czasem nawet bardzo grubą – vide Św. Od Morderców), posiadające dość oczywistą misję i motywacje.
Casting na takiego Świętego od Morderców nie niesie ze sobą jakiś poważnych zagrożeń. Bo nie oszukujmy się, ta postać ma być wrednym, szpetnym Doomsdayem z rewolwerami. Jednoosobową armią, ostateczną przeszkodą. Jednak obsadzenie „nieświętej” trójcy głównych bohaterów, to już nie przelewki. Między tą trójką musi być chemia.
Jesse Custer – Dumny i uparty teksański macho.
Jessego poznajemy jako duchownego prowadzącego małą, chrześcijańską społeczność w miejscowości Annville. Miasteczko nie jest wzorem cnót wszelakich, więc potulny do tej pory kaznodzieja, spontanicznym epizodem psychotycznym wchodzi w konflikt ze swymi, niezbyt oddanymi Biblii, parafianami. Akt werbalnej agresji kończy się pokazem przemocy bardziej praktycznej, niż metaforycznej i Custer kończy na podłogowych deskach lokalnego baru. Kiedy następnego dnia kościół wypełniają rozmodleni pokutnicy Jesse wpada w zachwyt, ale radość z widoku tej epidemii nawróceń nie trwa długo… Przez zamknięte drzwi wpada Genesis – „Kometa z Twarzą Dziecka”. Niebiańska chimera, powstała ze związku demonicy i anioła łączy się z naszym bohaterem, obdarzając go osobliwą mocą, potęgą boskiego słowa.
„Lekki wariat” – jak opisuje go Tulip. Z jego wewnętrznych monologów wiemy, że Jesse już przed połączeniem z Genesis widywał „ducha” Johna Wayne’a, służącego mu za osobliwy kompas moralny. Po „uświęceniu” wydaje się on być furtką komunikacyjną dla hybrydy.
Ojciec był żołnierzem piechoty morskiej, matka pochodziła z rodziny L’Angelle’ów. Babka urodziła matkę w wieku 60lat! Jesse podejrzewa, że w ich żyłach płynie coś więcej niż krew, nazywa to coś „szczynami diabła”.
Niezłomny. Wychowany przez ojca na bohatera, pozostanie nim mimo całego piekła jakie nadejdzie w jego życiu. Po wyfrunięciu z „gniazda” folguje sobie, pali, pije, poznaje miłość życia. Ostatecznie droga kariery (wybrana przez rodzinę) mu nie służy i wpędza go w alkoholizm.
Aktor Dominic Cooper udowodnił już choćby w Agentce Carter, że potrafi zagrać luzaka. Czy potrafi też zagrać wyluzowanego twardziela? Zobaczymy. Naszym zdaniem powinien przybrać do tej roli potężniejszą, bardziej agresywną pozę. W zwiastunach wyglada to calkiem nieźle.
Nie wszystkie pozycje, na których wydrukowano znak Vertigo są materiałem wdzięcznym do adaptacji ze względu na kompozycję akcji. Sprawiający filmowcom spore problemy (już od dobrych kilku lat) Sandman, dzieło popularnego pisarza Neila Gaimana, jest przykładowo tak wielowątkowy, przedstawia sytuacje i problemy tak odstające od typowej fantastyki, czy kryminału, że bezradność czarodziejów z „Fabryki Snów” można usprawiedliwić.
Ten casus nie ma miejsca w przypadku Kaznodziei. W porządku, bohaterowie pierwszoplanowi posiadają swoją przeszłość, zdradzaną stopniowo w miarę rozwoju fabuły przez retrospekcje, jednak większość tych wątków da się przedstawić przerywając na moment liniową narrację. Filmowcy mogą użyć formuły znanej choćby z serialu Arrow. Tłumaczyłoby to obecność Gębodupy rozpisanego na całej rozciągłości pierwszego sezonu. Jego historia mogłaby wtedy być motywem równoległych retrospekcji, prowadzących do kulminacyjnego dramatu. Analogicznie można uświadamiać widza odsłaniając tajemnice Jessego i spółki, pokazując uwolnienie Genesis czy Św. Od Morderców. Oczywiście odpowiednio dopasowując te przerywniki do treści „teraźniejszych”. Taki prosty zabieg podniesie naszym zdaniem atrakcyjność serialu. Na dzień dzisiejszy wydaje się on jedynym, rozsądnym pomysłem na przybliżenie telewidzom całości fabuły.
Tulip O’Hare – „Najładniejsza, gdy się złości”… a do złości powodów jej nie brakuje.
Trzy lata starsza od Jessego. Blondynka. Wegetarianka, mająca w komiksie problemy z rozmaitymi nałogami. Ciężko znosi rozstania. Wychowana przez ojca, który traktował ją jak syna. Trenował w sztuce przetrwania i posługiwania się bronią palną. Okoliczności skłaniają ją do podjęcia pracy jako… płatny cyngiel.
Ruth Negga, ma wcielić się w telewizyjną Tulip. Aktorkę zdążyliśmy już poznać dzięki roli w innym, komiksowym serialu, Agentach T.A.R.C.Z.Y. Czy jej zawodowe umiejętności przypadły nam do gustu? Nieszczególnie. Czy rola w serialu Marvela pozwoliła tej pani rozwinąć skrzydła – mamy nadzieję, że nie i jeszcze nas pozytywnie zaskoczy. Niezbyt podobna do komiksowego oryginału, ale w tym przypadku wygląd nie ma chyba dyskwalifikujacego znaczenia.
Z materiałów udostępnionych przez studio można spokojnie wysunąć wniosek, że postać została solidnie podrasowana. Ma być uzdolnionym majsterkowiczem oraz interesować się modą. W komiksie Tulip (choć kreowana na osobę twardą i samodzielną) spełniała raczej rolę oddanej kochanicy Jessego. Czyżby telewizyjni scenarzyści planowali zapewnić jej większą samodzielność?
Fantastyka, tego twórcy adaptacji odmówić nam, widzom, nie mogą. Elementy ponadnaturalne są jedną z ważniejszych atrakcji komiksu. Choć raz wpływ na fabułę mają większy, raz mniejszy, bez nich nie da się wprowadzić istotnych postaci i motywów. Anioły, demony, niebo i piekło, mitologia chrześcijańska rozumiana dosłownie – choć przepuszczona przez autorskie sito scenarzysty – jest tu siłą sprawczą.
Można co prawda debatować, czy bardziej przyziemne wątki komiksu nie pociągnęłyby samodzielnie tego literackiego kramu, bo bateria realnego dramatu, w szczególności fragmenty biografii bohaterów (powiązania rodzinne Jessego, przygody podróżującego po świecie Cassa), nie wymagają lawirowania między fantastyką a pragmatyką, ale dlaczego odmawiać sobie przyjemności obserwowania wyczynów kuloodpornego rewolwerowca, nieumarłego Irlandczyka i trzepoczących skrzydłami serafinów? No właśnie. Poprosimy zatem komiks, z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Całym, czyli także z obscenicznym humorem, granicę dobrego smaku traktującym tak, jak gimnastyczka ulubioną skakankę. I oto jest wielka tajemnica wiary, na ile twórcom serialu starczy odwagi przy przenoszeniu wąskich, komiksowych kadrów na płaskie matryce naszych telewizorów.
Kadr z 1 tomu komiksu – Zdarzyło się w Teksasie (wydawnictwo Egmont, 2002 rok).
Oby wierzgali tak intensywnie, jak tylko potrafią. Dlaczego jest to kwestia wiary, a nie przekonania? Z prostego powodu, sporo – czasem dość prostych – pomysłów bardzo zyskuje dzięki plastycznemu przedstawieniu przez rysownika Stevea Dillona. Mafiozo, z rozrzewniającą szczerością zasypujący pytaniami towarzysza, któremu minutę wcześniej odstrzelono dolną szczękę, Cassidy przerywający pełen suspensu finał uwagami pod adresem Gębodupy… jest w czym wybierać. Czy podobne chwyty podziałają równie skutecznie na nowej platformie przekazu? Liczymy, że ekipa odpowiedzialna za serial, chociaż podejmie to (trudne, przyznajemy) wyzwanie.
Proinsias Cassidy – Bezczelny, pewny siebie, zboczony alkoholik i sukinsyn… ale dobry kumpel.
Trzeci filar nieświętej trójcy, wokół której skupiona jest fabuła. Postać szczegółowo rozpisana przez scenarzystę, biorąca udział w lwiej części cyklu (tom 8 komiksu poświęcono ekskluzywnie jemu). Irlandzki wampir i kolejny wariat. Gada do siebie, jednak u niego lekkie, funkcjonalne szaleństwo może być następstwem długowieczności, „Jest trochę inny niż można się było spodziewać (…) żadnych nietoperzy, brak peleryny, nie boi się czosnku… chyba nawet nie ma kłów…”.
Do pewnego stopnia świadomy swego zezwierzęcenia, nie próbujący bynajmniej używać go jako wymówki. Walczy z własną naturą i usposobieniem, tym bardziej im bliżej jest finału serii. Sam uważa się za dobrego gościa, choć wiele faktów temu przeczy. Posiada czynnik samogojący, prawie dorównujący marvelowskiemu Rosomakowi.
W latach 90’tych, gdy ukazywał się komiks, Cass był 25-letnim 97-latkiem. Pytanie, czy pokazana zostanie identyczna z komiksową historia postaci, jeżeli tak, to czas i miejsce akcji zostaną cofnięte do powstania wielkanocnego w Irlandii w 1916 roku. Wtedy, przy założeniu, że teraźniejszość to czasy nam współczesne, Cass przekroczy piękny wiek 100 lat.
To właśnie przed aktorem Josephem Gilgunem stoi najtrudniejsza do odegrania rola. Skomplikowana moralność (walka o jej strzępy), bagaż doświadczeń, no i przede wszystkim płynący z odpornością oraz wiekiem specyficzny stosunek do świata. Młody facet musi zagrać starego, bardzo starego cwaniaka. Joseph nie jest pierwszym lepszym aktorem, zdobył już uznanie poprzednimi rolami, pokładamy w nim sporą nadzieję. Aparycję ma wprost stworzoną do tej roli.
Takich bzdur jak fryzury czy ciuchy nie będziemy się czepiać, od publikacji pierwszego zeszytu minęło już 20 lat. Może zachowana zostanie cześć kostiumów z komiksu, ale wystarczy utrzymanie ducha postaci oraz ich ogólnego stylu. Fajnie, że na zdjęciach promocyjnych Cass ma okulary przeciwsłoneczne, super, że od Jessego czuć Teksańczyka. Nieobecność Johna Wayne’a oraz Świętego od Morderców na liście płac jest niepokojąca, za to anioły znane z kart komiksu zostały obsadzone (Tom Brooke – Fiore, Anatol Yusef – DeBlanc).
Głównej obsadzie towarzyszy długa lista nieznanych komiksu postaci. Według prasowych informacji, są to mieszkańcy miasteczka, ale czemu pojawiają się w 10 odcinkach, cała populacja Annville zajmuje zaledwie kilka stron 1 tomu komiksu i stanowi jedynie pretekst do włączenia się w akcję policji, z szeryfem Rootem na czele.
Seth Rogen, będący jednym z producentów i reżyserów serialu ostrzega w wywiadach, że scenarzystów nie interesuje dosłowna, kadr w kadr, adaptacja serii. Nastąpią zmiany w doborze postaci oraz rozplanowaniu historii. Ryzykownie, bo materiał jest ciekawy, a zbytnie gmeranie przy pracy Ennisa może się okazać w oczach fanów grzechem niewybaczalnym.
Fragment jednej z fenomenalnych okładek cyklu, dzieło artysty Glenna Fabryego.
Hugo Root i Gębodupa – Ojciec i syn. Oszołom-rasista i dobroduszny naiwniak.
Hugo Root jest ojcem słynnego Gębodupy, a tak poza tym rasistowskim, szowinistycznym sadystą. Jest też szeryfem, którego wątek zamknięty zostaje w pierwszym tomie komiksu. Jednak w serialu rozpisano jego rolę na wszystkie odcinki sezonu. Stawiamy więc na to, że spektakularnie krótki (w komiksie) pościg za winnymi parafialnej tragedii został tu rozciągnięty na większość epizodów (i że wraz z 1 sezonem się zakończy). Nie przewidujemy, by aktor W. Earl Brown był w stanie wejść w spodnie komiksowego drania, pewnie będzie mieć zgoła inny charakter. Fizycznie, Hugo pozostanie dla nas najbardziej teksańskim ze wszystkich Teksańczyków, typem o aparycji wiecznie zdegustowanego Clinta Eastwooda.
Gębodupa, to nastoletni buntownik (jak się nie buntować, będąc synem opisanego wyżej Hugona). Ma pecha przesadnie lubić pewien grunge’owy zespół. Jedna nieprzemyślana decyzja, sprowokowana przez kumpla, powodowana zachowaniem ubóstwianego muzyka i imię zastępuje niezbyt przyjemna, lecz adekwatna ksywa – „Gębodupa”.
W komiksie stanowi dziwne połączenie postaci budzącej współczucie i jednocześnie bawiącej czytelników. Raz smutnej, kiedy indziej zabawnej, sympatycznie naiwnej. W serialu, przyczyna deformacji jego twarzy z pewnością pozostanie bez zmian, ale samobójczy impuls albo musi być zmieniony, albo całkowicie usunięty. Wątpliwym jest, by cofnęli czas akcji do lat 90tych. Nawet gdyby użyli retrospekcji, to teraźniejszy, starszy Gębodupa musiałby być w wieku aktora odgrywającego rolę jego ojca. Co jak wiemy w przypadku angażu pana Iana Colletti nie ma miejsca. Studio podzieliło się już fotosami ucharakteryzowanego Arseface’a (p.w.).
Gdybyśmy sobie mogli wtargnąć na plan i pokrzyczeć, twórcy usłyszeliby coś w ten deseń: Domagamy się kontrolowanego szaleństwa. Bo o szał właśnie w tej historii chodzi. Od chorej, niemożliwej do realizacji decyzji o pociągnięciu Boga do odpowiedzialności za wszystkie jego dzieła, przez papieży bulimików i ludzi, których fizjonomie przypominają ropiejące odbyty. Chcemy zobaczyć tłumione traumy napędzające głównych bohaterów. Garth Ennis nawiguje tym statkiem bardzo skutecznie. Seria nie żywi się wyłącznie własną tkanką, to nie skłonność do odsłaniania przed czytelnikiem kolejnych okropności podtrzymuje jego uwagę. Kaznodzieja jest po prostu sprawnie napisanym dramatem/kryminałem/fantastyką. Potraktujcie materiał źródłowy z należnym tej kultowej pozycji szacunkiem.
Na razie tyle, ale spodziewajcie się nas ponownie w okolicach emisji 1 odcinka.
Autorzy: Lobo_Prime, RWilczur