Wydawnictwa komiksowe lubią co jakiś czas raczyć nas wszelakimi rewitalizacjami. Opowiedzianych na nowo genez bohaterów lub ich grup mamy mnogość i są to zarówno rzeczy wybitne (Batman: Year One, Trinity) jak i fabularne porażki pokroju All-Star Batman & Robin. Superman, pierwszy z trykociarzy, przez 77 lat ratowania naszej planety na kartach komiksów, doczekał się kilku ‘odświeżeń’ swoich początków. W tym artykule, będącym zbiorczą recenzją, skupię się na trzech komiksach wydanych po roku 2000, z których każdy opowiada nam tą samą w historię w zupełnie inny sposób. A zaczynamy od…
SUPERMAN: SECRET ORIGIN
Secret Origin to komiks, który nie odświeża, a raczej przypomina czytelnikom genezę Kal-Ela. I chodzi mi tu o genezę popkulturową, bo Geoff Johns nie zmienia tu oryginalnej historii, nie dodaje zbyt dużo, nie urozmaica, a po prostu w nowym stylu opowiada historię eSa znaną od 75 lat. Sięga po motywy, które w komiksach pojawiły się już dekady temu, a które zawsze pomijano w ponownych originach Supermana, tych filmowych, komiksowych, czy serialowych. I tak w klasycznej historii młodego Clarka wpleciony zostaje np. epizod z jego działalnością jako Superboy, spotkanie z grupą nastoletnich herosów z XXXI wieku czyli Legion of the Super-Heroes.
Wprowadzony jest także Lex Luthor, który w tej wersji pochodzi z patologicznej rodziny ze Smallville. Gdy akcja przenosi się do Metropolis, dostajemy także genezę Parasite’a i Metallo. Pomimo tego, że Johns właściwie przepisał stare historie, komiks naprawdę wciąga. Tchnął ducha współczesności w klasyczny origin Kryptończyka, który dla wielu może wydawać się przestarzały. Znajdziemy tu hołd nie tylko dla historii komiksu, ale i dla filmów Richarda Donnera, którym to inspiracje atakują czytelnika ze wszystkich stron, jak choćby pierwsze spotkanie Supermana i Lois, gdzie heros ratuje spadającą reporterkę, po czym drugą ręką łapie śmigłowiec.
Z resztą, sam Superman w tym komiksie, to wyraźny i naprawdę wspaniały hołd dla Christophera Reeve’a, co objawia się w kreowaniu postaci przez scenarzystę, ale przede wszystkim w warstwie graficznej, ale o tym później. Świetnie wypada też Luthor, będący już u szczytu kariery i kresu owłosienia. Charyzmatyczny i bezwzględny biznesmen, bawiący się społeczeństwem, zakochany we własnym intelekcie, a jednocześnie tak bardzo zakompleksiony w obliczu nowego kolegi w pelerynie.
Od strony graficznej, Secret Origin to majstersztyk. Gary Frank ma kreską niesamowicie lekką. Rysunki są klarowne i przejrzyste, co jest zasługą inkera Jona Sibala, a jednocześnie pełne detali. Frank rysuje bardzo naturalnie i anatomicznie. Można nawet pokusić się o porównanie go do Briana Bollanda. No i to, o czym już wspomniałem. Superman spod ręki Franka to wypisz wymaluj Christopher Reeve. Popatrzcie tylko na obrazek poniżej!
Jor-El, również z lekka przypomina Marlona Brando z brodą. Ogólnie, oprawa graficzna jest piękna. Gary Frank, ma doskonałe wyczucie mimiki, i rysuje twarze z niezwykłym naturalizmem, którego tylko pozazdrościć mogą mu tacy wymiatacze jak Jim Lee czy Andy Kubert. Wszystkiego dopełnia zręcznie dobrana kolorystyka Brada Andersona. Secret Origin polecam każdemu. Świetny hołd dla ponad 70-cio letniej ikony komiksu i dla jednych z najlepszych filmów superhero w historii. Dodatkowo, mogę polecić też inny komiks tego zestawu twórców, czyli Superman and the Legion of the Super-Heroes, gdzie eS i Legion spotykają się ponownie, już jako dorośli i ruszają do XXXI wieku, by obalić panujący na Ziemi reżim, dążący do holokaustu na kosmitach. Odsyłam także do historii Superman: Brainiac czyli pierwszego spotkania Kryptończyka z zielonym androidem – kolekcjonerem.
BIRTHRIGHT
Kolejnym komiksem jest powstały pięć lat wcześniej Birhtright. Tu mamy wyraźnie inne podejście do originu Kal-Ela, jak i całej jego postaci. 25-cio letni Clark ćwiczy swoje reporterskie rzemiosło, podróżując po różnych zakątkach świata. Trafia do zachodniej Afryki, gdzie bada konflikt plemion Turaaba i Ghuri. Poznaje aktywistę Ghuri, Kobe Asuru, który jest solą w oku lokalnego rządu. Clark, przestrzegany przez Jonathana Kenta, by swoje moce utrzymywać w sekrecie, nieraz jest zmuszony łamać słowo dane przybranemu ojcu.
Od samego Kobe, młody Kent uczy się szacunku do własnych korzeni i poznaje ideę bohaterstwa. Aktywista jawi mu się jako prawdziwy autorytet. Niestety w wyniku szeroko zakrojonego zamachu ginie Asuru, a Clark, ratując plemię Ghuri ujawnia lokalnym mieszkańcom swoją moc, co zmusza go do powrotu do Smallville. Ku aprobacie Marthy i mocnej dezaprobacie Jonathana, Clark postanawia użyć swoich darów dla dobra przybranej planety i dla uhonorowania pewnego ludu, który przysłał go na Ziemię z nieznanego powodu. Aby być jak najbliżej wydarzeń, postanawia zostać reporterem w Metropolis. A tam z kolei trafia na swojego szkolnego kolegę, Lexa.
To, co jest bardzo nowatorskie w tym originie eSa, to sposób przedstawiania kryptońskich korzeni Supermana. Clark, przez prawie całą historie nie ma pojęcia skąd się wziął. Tzn. wie, że przysłano go z dalekiego świata. Źródłem tej wiedzy jest urządzenie będące rodzajem holoprojektora, w którym zapisana jest historia obcej cywilizacji. Historia pełna chwały i zwycięstw, gdzie wszędzie przewijał się symbol, taki sam jak na tkaninach, które znalazły się w jego rakiecie. Clark wie, że to jego lud, ale z powodu zapisu w nieznanym języku, nie może poznać całej prawdy.
Aczkolwiek, w odróżnieniu od wielu originów, Clark jest bardzo ciekawy swojego pochodzenia i nie traktuje swoich darów jako przekleństwa, które czyni z niego odmieńca. Superman w tej historii jest bardziej pewny siebie i surowszy niż klasyczna wersja tego herosa. Nie patyczkuje się z łotrami. Jest tu świetna scena, w której eS przesłuchuje handlarza nielegalna bronią. Strzela do niego z pistoletu, po czym łapie pocisk, tuz przed twarzą handlarza. Superman to twardziel, ale i niestety ryzykant, nieco zbyt pewny siebie, pomimo chwalebnych intencji. Wie jednak, po której stronie powinien stać, a co by nie mówić, jego ambicje zostały w tym komiksie poddane ciężkiej próbie, ale w tym temacie więcej nie zdradzę.
Komiks ten pojawiał się wielu informacjach prasowych jako inspiracja dla filmu Man of Steel. I jako, że należę do tej mniejszej części ludzkości, którą nowy film Zacka Snydera zachwycił, postanowiłem nadrobić go jak najszybciej. Faktycznie, dużo motywów w tym komiksie znalazło odzwierciedlenie w filmie, jak choćby nawet sekwencja początkowa, poprowadzona z resztą w bardzo w filmowy sposób. Naprawdę, zwieńczenie początkowej sceny sprawiło, że w mojej głowie zabrzmiały te marszowe smyczki z utworu Johna Williamsa. Akcja w Birthright jest bardzo wartka, i pomimo początkowego zwolnienia, kulminacja porywa bez reszty.
Graficznie również jest bardzo ciekawie. Choć przydałoby się więcej emocjonujących splash-page’y to rysunki, w ogólnym rozrachunku, wypadają bardzo dobrze. Kreska Leinila F. Yu jest dość twarda i czasem kanciasta, ale wyśmienicie współgra z rewelacyjna kolorystyką. Tu idą gratulacje dla Dave’a McCaiga. Ten komiks polecam głównie tym, którym Man of Steel się spodobał, oraz tym, którzy lubią oglądać Supermana wymykającego się określeniu „harcerzyk”.
SUPERMAN: EARTH ONE
Ostatni komiks nie jest już w kanonie, a należy do alternatywnego świata. W tym komiksie nie skupiamy się już na właściwym originie Clarka, a bardziej na jego przygotowaniach do roli obrońcy Ziemi. Clark to człowiek zagubiony, żeby nie powiedzieć, nawet przerażony swoją sytuacją. Rodzice uświadamiają mu, że nie znalazł się tu przypadkiem, a jego możliwości będą służyć wielkiej sprawie. Clark nie wie, co począć z takim fantem.
Boi się zarówno normalności jak i odmienności. Gdy sytuacja nareszcie wymaga od niego założenia kiszącego się od dawna w szafie kostiumu, Kent stoi zamurowany przez długi czas, zupełnie nie wiedząc, jak ma postąpić. Oczywiście, zbiera się w sobie i dowodzi światu, że ma cojones. I tu dochodzimy do głównego konfliktu w tym komiksie. Otóż, Ziemia zostaje najechana przez wrogą rasę Dheronian, która przybyła zgładzić ostatniego syna Kryptonu. Ale, co najciekawsze, okazuje się, że zniszczenie Kryptonu, to nie była katastrofa, a…. zamach!
Generalnie, pierwszy tom Earth One to w dużej mierze komiks psychologiczny. Znowu dostajemy bardzo nietypowy obraz Supermana. Tym razem, w ciele o wielkich możliwościach zamknięta została krucha dusza i to na tym konflikcie skupia się Straczynski. Inne elementy originu Kal-Ela pokazywane są w szybkich i dobrze dobranych retrospekcjach. Ten komiks również wydaje się być wyraźną inspiracją dla najnowszego filmu o Supermanie, głównie ze względu na kreację głównej postaci.
Wizualnie komiks jest genialny. Ciekawa kreska Davisa okraszona jest świetnie dopracowaną, bardzo mroczną i brudną kolorystyką. Projekt kostiumu eSa jest naprawdę świetny. Zmiany są iście kosmetyczne, a efekt naprawdę zacny. Moim zdaniem bije na głowę zbroję z New52. Poza tym mamy mnóstwo efekciarskich scen: inwazja Dheronian jest widowiskowa i pełna wybuchów, ujęcia Supermana pełne majestatu. Przez większość kulminacji widzimy go z czerwonymi, świecącymi od promieni oczami, co tylko dodaje mu grozy i powagi. To kolejny komiks, który powinien przemówić do każdego, kto uważa, że Superman to grzeczna i naiwna łajza.
Słowem podsumowania…
Pomimo różnić w fabule oraz zróżnicowanym tonie całej opowieści, od pozytywnego Secret Origin, po stonowany i poważny Earth One, wypada dać szansę każdemu z nich. Zwłaszcza w czasach gdy zdaniem wielu osób, bycie fanem Supermana uchodzi za skuchę, gdyż mamy ogólny hype na postaci pokroju Avengers oraz Batmana (który tak naprawdę jest i moją ulubioną postacią). Warto być świadomym tego, że ‘harcerzyk z majtami na wierzchu’ był pierwszym w uwielbianym przez nas panteonie trykociarzy; bez niego moglibyśmy nie cieszyć się dziś innymi postaciami w pelerynach (czy też bez nich). Jeżeli nie dla polubienia, to chociaż dla zrozumienia fenomenu eSa, każdy z tych komiksów jest wart uwagi dla wszystkich fanów nurtu superhero.