Fanom filmowego science fiction, osoby Alexa Garlanda nie trzeba przedstawiać. Brytyjczyk swoim reżyserskim debiutem, zatytułowanym Ex Machina, podbił serca wielu kinomanów. Nic więc dziwnego, że ci sami, których zafascynowała opowieść o sztucznej inteligencji, mieli też spore oczekiwania względem Anihiliacji. Czy Anihilacja owe oczekiwania spełniła?
Ileż wielkich historii zaczęło się od przesłuchania. Główna bohaterka, Lena, jest „maglowana” przez człowieka w kombinezonie ochronnym, ten znany zabieg narracyjny, który się jeszcze parę razy w samym filmie powtórzy, przykleja nas do perspektywy Leny. Całą historię będziemy widzieć od tej pory jej oczami i wiedzieć tylko tyle, co ona.
Rok po zniknięciu męża Leny, powraca on w niewyjaśnionych okolicznościach zachowując się, jakby był w szoku. Zaczyna krwawić, dostaje konwulsji. W drodze do szpitala główna bohaterka i jej mąż Kane, zostają przejęci przez specjalnie siły i trafiają do strefy X, w której poznajemy doktor Ventress. Ta wprowadza nas w świat, który przemierzymy razem z Leną i resztą sformowanej przez Ventress ekipy; ten świat to Iskrzenie. To tajemnicza anomalia, która pojawiła się przed trzema laty w miejscu latarni morskiej; z każdym kolejnym dniem się rozrasta i, co najważniejsze, z której nikt (i nic) jeszcze nie powrócił.
W porównaniu do poprzednich drużyn, w nowej brakuje facetów i członków sił zbrojnych. Pięć kobiet wchodzi w objęcia Iskrzenia. Ventress – psycholog, Anya – sanitariusz, Josie – fizyk, Cass – antropolog i w końcu Lena – biolog i były wojskowy. Drużyna naukowców, której celem jest dotrzeć do źródła problemu, do latarni, i dowiedzieć się jak najwięcej o tajemniczym świecie w środku bańki. Odkryjemy jednak znacznie więcej, niż tylko zasady, według których działa świat Iskrzenia. Idąc do środka strefy reżyser zmusi nas także do wejścia w środek własnego umysłu.
Są dwie rzeczy, które łączą oba filmy Garlanda. Jedną z nich są kadry tytułowe, które dzielą film na „rozdziały”. Drugą jest to, że wymagają od widza odrobinę inteligencji i skupienia. Anihilacja ma do zaoferowania parę smaczków, które można łatwo pominąć. Nic dziwnego, że studio Paramount zrezygnowało z dystrybucji filmu i sprzedało prawa Netflixowi – obawiali się, że film będzie zbyt „inteligencki” i nie trafi do mainstreamowej publiczności. Jak pokazały pierwsze dni po premierze – niestety mieli rację. Szkoda, bo Anihilacja to nie tylko świetna opowieść o dążeniu do samo-destrukcji. Jest to również uczta dla oka; świat wewnątrz bańki jest piękny, magiczny, a efekty specjalne stoją na naprawdę wysokim poziomie, czego można było się spodziewać już po statuetce dla Ex Machiny.
Wspaniała jest również muzyka, która jest idealnie dopasowanym akompaniamentem dla emocji widza. Nie mogę jednak wybronić tezy, że Anihilacja jest niewymagającym filmem – spora część oglądających nie znajdzie tu niczego dla siebie.
Ale, ale. Nowy twór Alexa Garlanda nie jest idealny i można mu postawić wiele zarzutów – część słusznych, część mniej. Pozwolę sobie złapać za tarczę i zacząć od drugiej strony.
Pojawiło się wiele głosów, że bohaterki są płytkie. Nie mogę się z tym nie zgodzić, ale moim zdaniem taki był właśnie zamysł – na takich postaciach łatwiej operować, by pokazać to, co jest głównym przekazem filmu. Nie potrzebujemy skomplikowanych backstory i świetnych bohaterów – potrzebujemy tego, co akurat wpasowywuje się w konwencję.
Inne głosy zaś mówiły, że Anihilacja bardzo mocno odbiega od książki, której jest adaptacją. Nie mnie oceniać, gdyż powieści Vander-Meera nie czytałem, natomiast nie sądzę, by ten zarzut w ogóle mógł być rozpatrywany poważnie. Najlepiej ocenianą adaptacją Kinga jest Kubrickowe Lśnienie, które samemu Kingowi z tego powodu nie odpowiadało i niech to zakończy dyskusję na ten temat.
Ostatnie niedorzeczne głosy wspominały coś o grze aktorskiej Portman, całe szczęście kłamały, bo Natalie nadal pokazuje wysoką klasę.
Niestety, są też i słuszne zarzuty. CGI jest nierówne, w pierwszych 30 minutach filmu wygląda znacznie gorzej niż później. Część dialogów jest bardzo sztuczna, nakierowuje widza na tory myślenia kosztem wiarygodności postaci. Jest jeszcze zakończenie, które z pewnością nie usatysfakcjonuje wszystkich.
Niemniej jednak, Anihilacja zmusza do myślenia i w krótkim czasie wpisze się w kanon filmów, które „ryją banie”. Alex Garland na pewno w dzieciństwie chciał być filozofem umysłu albo kognitywistą. Całe szczęście nie został, serwując nam najlepsze kino science fiction XXI wieku, wypełnione cudownymi obrazami i rozważaniami, które zostają z widzem na długo po seansie.