Czasami podczas rozmów o serialach pojawia się pewne stwierdzenie – wytrzymaj X odcinków, później jest lepiej. Przywołuję to zdanie ponieważ w identyczny sposób mogę podsumować trzecie już rodzime wydanie historii zatytułowanej Ostatnie łowy Kravena. Uzbrójcie się w siły i przetrwajcie jakoś pierwsze historie, dalej jest już tylko lepiej.

Spider-Man często postrzegany jest jako całkiem pozytywny bohater, którego można bezpiecznie wykorzystać w roli wprowadzenia młodego czytelnika w świat superbohaterów. Takie spojrzenie na tę postać jest całkiem uzasadnione, należy jednak pamiętać o tym, że często wykorzystywano go też jako chłopca do bicia, bohatera którego można nieustannie pakować w coraz to gorsze sytuacje. Dobitnym przykładem takiego podejścia ze strony twórców są lata 2005-2007, kiedy to przez cztery wydarzenia z rzędu (House of M, Decimation, Civil War i One More Day) Parkera co chwilę spotykały łamiące serce tragedie. W tym czasie pojawiła się również druga pajęcza odpowiedź na Powrót Mrocznego Rycerza. Mowa oczywiście o Władzy, lecz ten komiks lepiej przemilczeć. Znacznie ciekawszą, nie tylko ze względu na obecność w omawianym zbiorze, jest przecież pierwsza reakcja ze strony Domu Pomysłów na kultowe już dzieło Franka Millera.

Ostatnie łowy Kravena najprościej opisać jako pełną mroku i brutalności opowieść o obłędzie, strachu, zemście i honorze. Głównym bohaterem J.M. DeMatteis uczynił tutaj Kravena Łowcę – postać, którą do premiery Ostatnich łowów… ciężko byłoby nazwać jakkolwiek interesującą. Plusem takich łotrów jest to, że w kolejnych historiach można zrobić z nimi całkiem sporo, a w przypadku omawianej pozycji scenarzysta wykorzystał Kravena w najlepszy możliwy sposób. Czytelnicy otrzymali złoczyńcę nie tylko tradycyjnie owładniętego nienawiścią do protagonisty, lecz również człowieka złamanego przez własne lęki i przekonania. Trzeba również wspomnieć, że niemałe zasługi w kwestii odbioru tej opowieści mają także rysownik i kolorystka. Prace Mike’a Zecka i Janet Jackson świetnie współgrają z losami bohaterów. Udanymi kadrami oraz odpowiednio stosowaną czernią fenomenalnie podkreślają oni emocje i ciężką atmosferę komiksu. To jak bardzo wznieśli się na wyżyny widać szczególnie, gdy porówna się ich dzieła z rysunkami z wcześniejszych zeszytów zawartych w zbiorze, ale do tego przejdę jeszcze za chwilę.
Chciałbym jeszcze na szybko wspomnieć o aktualności Ostatnich łowów… Te bowiem mogą zainteresować także i czytelnika przywykłego do nowszych historii. To nie jest tylko kolejny tytuł, który trzeba znać, bo jest ważny dla danej postaci. O nie, to wciąż atrakcyjna opowieść, której główne zalety dobrze zniosły upływ czasu.

Nie samymi łowami Kravena stoi ten zbiór i warto by kilka słów poświęcić pozostałym historiom. Mają one jedną zaletę – nadają kontekst głównej opowieści. I nie mam tu na myśli wyłącznie kwestii fabularnych. Czytelnikowi, który nie jest szczegółowo zaznajomiony z historią Przyjacielskiego Pajączka z Sąsiedztwa, kontrast pomiędzy zeszytami pozwoli zrozumieć jak ważne i rewolucyjne były Ostatnie łowy… Nie zmienia to jednak faktu, że zeszyty te można spokojnie pominąć, tym bardziej że ich poziom fabularny i graficzny momentami jest bardzo niski, i nadal wszystko byłoby zrozumiałe, zaś znaczenie komiksu DeMatteisa, Zecka i Jackson mogłoby zostać zgrabnie opisane we wstępie.
Osoby, które chcą mieć w swojej kolekcji wszystkie istotne momenty z życia Spider-Mana mogą dodać jeszcze jedną zaletę – w omawianym zbiorze zaprezentowano ślub Petera i MJ. Wydarzenie niby ważne, ale jakoś nie trafiło do mojego serca. Z komiksów ukazujących perypetie uczuciowe Parkera cenię sobie jedynie Niebieskiego od Loeba i Sale’a oraz ostatnią planszę The Green Goblin’s Last Stand! gdzie Gerry Conway odstąpił od dialogów, dzięki czemu Romita (senior) mógł w piękny i dosłowny sposób zamknąć pewien rozdział w życiu Pajączka, a przy okazji pokazał też charakter MJ. Ślubnemu zeszytowi nie brak uroku, ale ze względu na wizualną nijakość nie mógłbym postawić go na równi ze wspomnianymi pozycjami.

Z jednej strony cieszę się, że Egmont postanowił dostarczyć polskim czytelnikom zbiory z Epic Collection, lecz z drugiej nie do końca jestem przekonany do tego pomysłu. Nie mogę nazwać siebie ogromnym fanem Pajączka i zamiast tomów, z których spokojnie mógłbym wyrzucić połowę zawartości, wolałbym otrzymywać tylko te najlepsze historie. Zobaczymy jeszcze co przyniesie przyszłość. Być może widniejący już na horyzoncie Amazing Spider-Man Epic Collection: Venom okaże się pozycją bardziej równą, a przez to i lepszą.
Dziękujemy wydawnictwu EGMONT za przekazanie egzemplarza do recenzji.