Za pół roku na naszym rynku zagości jeden z największych X-menowych crossoverów, jakie mieliśmy okazję zobaczyć, Bitwa Atomu. Seria All New X-Men, kluczowa dla tego eventu, osiągnęła już swą numeracją jego poziom, Wolverine i X-Men także się zbliża, czas więc najwyższy przedstawić drugi najbardziej znaczącą dla „Bitwy…” cykl – Uncanny X-Men. Cykl, który jest matką wszystkich innych mutanckich tytułów.
Akcja pierwszego tomu orbituje wokół Scotta i jego oddziału złożonego z Magneto, Magik, Emmy Frost i kilku nowo rekrutowanych mutantów. Cyclops nie jest już w X-Men, po zabiciu Charlesa Xaviera i swoich agresywnych, promutanckich działaniach uważany jest za terrorystę (także przez resztę jego dawnych kolegów ze szkoły imienia Jean Grey). I chyba nie tylko przez nich, bo oto ktoś z samych szeregów Scotta zjawia się w SHIELD, by podać im jego głowę na tacy. Jakby tego było mało, sytuacja z każdą chwilą komplikuje się coraz bardziej. Na mutantów polują Sentinele, ale nie wiadomo kto je nasłał (a zatem także i dlaczego), a moce Cyclopsa i jego towarzyszy są rozregulowane z powodu utraty Phoenix Force. Po czyjej jednak stronie jest racja? Czy ma ją Cyclpos, który nie zamierza dłużej tolerować złego traktowania mutantów, czy może cała reszta, która także nie jest bez winy?
Dobrze się dzieje, że ta seria, trzeci tom flagowego tytułu o mutantach, trafia na nasz rynek. Po pierwsze, to w końcu główny cykl z ich przygodami, który w efekcie za kilka tomów osiągnie moment powrotu do starej numeracji i będzie świętował przełomowy, jubileuszowy 600setny zeszyt. Po drugie świetnie przeplata się z wydawanym w naszym kraju od ponad roku tytułem All New X-Men, ukazując znane z niego wydarzenia z innej perspektywy i dopowiadając mnóstwo nowych rzeczy (właściwie owo przeplatanie nie kończy się na tym, wydany właśnie w naszym kraju album Uncanny Avengers: Czerwony cień też łączy się z całością, ale już nie w sposób tak mocno znaczący). Cóż się jednak dziwić – za oba tytuły odpowiada ten sam, jakże sprawny i ceniony scenarzysta, Brian Michael Bendis. Szkoda tylko, że łatwo można się w tym wszystkim zgubić, bo całość nawiązuje do wielu komiksów, od wydanych w naszym kraju (Ród M) po te, absolutnie nieznane (Avengers vs. X-Men – na szczęście ten komiks, najważniejszy dla treści, bo opowiadający o mocy Phoenix i jej skorumpowaniu Scotta, ukaże się w Polsce w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela). Ważne jednak, że mimo tych drobiazgów, to bardzo dobre serie, które starają się ogarnąć cały ten narracyjny chaos i wyjaśnić go nowym czytelnikom.
Rysunki są jednak kwestią bardziej sporną. Chris Bachalo X-Menów ilustrował od dawna, ale kiedyś miał lepszy styl. Może mniej charakterystyczny, a jednak bardziej pasujący do tych opowieści. Potem jednak jakby cofnął się w rozwoju pod tym względem, czego apogeum były koszmarne grafiki znane z ostatniego wydanego w naszym kraju zeszytu Ultimate X-Men. W Uncanny… jest lepiej, jednak do szczytu formy z dawnych lat wciąż mu daleko. Kreskę ma prostą, często tła to przerobione graficznie zdjęcia, a bohaterowie mają zburzone proporcje anatomiczne (nogi!). Ale mimo wszystko jego rysunki mogą się podobać i nie zamierzam na nie sarkać. Co innego, gdy przyjdzie mi powiedzieć coś miłego o kresce Irvinga, który zastępuje go w ostatnim z zebranych tu zeszytów. Nie mówię, że autor ten nie potrafi rysować, ale efekciarstwo komputerowe, które serwuje aż odpycha. Nie wiem po co robić coś takiego. Nie wiem po co psuć w ten sposób rysunki. Ale jednak Marvel często serwuje nam takie rzeczy… Szkoda.
Jednak Uncanny X-Men jako całość polecam i to bardzo. To znakomity komiks nie tylko dla fanatyków mutantów i warto po niego sięgnąć. Choć może sam w sobie rewolucyjny nie jest, pewną rewolucję zapowiada i będzie na co czekać.
Autor: Michał Lipka