Łódzki Kapitularz to impreza z sześcioletnią już historią. Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy potencjalnego uczestnika, po raz pierwszy rozważającego wizytę na uniwersyteckim zlocie fantastów, to bogactwo harmonogramu. Naprawdę jest z czego wybierać, od małych salek dyskusyjnych, po wielkie aule Wydziału Filologicznego UŁ, pokoje kinowe, czy w ostateczności wyznaczone na strefę handlową korytarze. Typując jeden temat, siłą rzeczy musimy zrezygnować z kilku innych, ciekawych prelekcji, odbywających się równolegle. Festiwal odwiedziliśmy w sobotę, tekst więc ograniczę do kilku krótkich uwag dotyczących zaplanowanej na ten dzień drabinki spotkań.
Doktor Jekyll i pan Hyde, czyli Dobry i Zły redaktor, spotkanie prowadzone przez Marka Grzywacza i Kazimierza Kyrcza, dotyczące praktyki zawodowej osób zajmujących się redakcją tekstów (ale także ich pisaniem), zadziałało na mnie niczym przypadkowe lekarstwo, na niezdiagnozowaną chorobę u nieświadomego nosiciela. Już od wielu lat codziennym elementem mojego grafiku jest pomoc tekściarzom z kompozycją treści oraz korekta ich pracy. Nigdy dotąd nie miałem okazji posłuchać usystematyzowanych wskazówek osób, które w tej dziedzinie działają zawodowo. Mimo, że większość ich uwag pokrywała się z moimi przemyśleniami, lub potwierdzała nabyte doświadczenia, z jakiegoś powodu potrzebowałem ich wysłuchać. Tchnęło to we mnie nowe siły, potwierdziło sens, uprawianej przecież hobbystycznie, pracy. Panie Marku, Panie Kazimierzu, serdeczne dzięki.
Znakomity Maciej Parowski, odwiedził aulę UŁ, by z okazji XXXV lecia Fantastyki i Nowej Fantastyki opowiedzieć o losach magazynu, którego współtworzy już od dziesięcioleci. Pan Maciej, pisarz Andrzej Pilipiuk oraz inni goście festiwalu, uczestniczyli także w innych punktach programu, często włączając się do dyskusji. Imprezy, na których taka praktyka jest normą, mają niezmiennie mój największy szacunek.
Spore wrażenie zrobił na mnie także ponad 2 godzinny panel Grzegorza Białego, dotyczący literatury SF wyrosłej na zimnowojennej paranoi. Było to bezwzględnie jedno z najsilniejszych merytorycznie i wspaniale „sprzedanych” uczestnikom spotkań w jakich uczestniczyłem.
Szybko napomknę o Michale Ogrodowiczu z kanału Ziemniaczane Pole Komisarza Seva, Który prowadził spotkania dotyczące Gwiezdnych Wojen, oraz o Marysi „Merry” Piątkowskiej z inicjatywy Graj Kolektyw, opowiadającej o legendach wiktoriańskiej Anglii. Prowadzili oni mniejsze spotkania, ale warte wspomnienia z racji na nieformalną zasadę, która zdaje się obowiązywać na kapitularzu nawet w bocznych salkach. Zasady otwartości na uczestnika. Przemieszania kompetencji z udaną konferansjerką.
Cosplay jest jednym z najciekawszych punktów programu większości konwentów fantastyki. Walory organizacyjne konkursów, będących najlepszą okazją do ekspozycji kostiumów, różnią się jednak diametralnie. Sobotni pokaz został znakomicie przygotowany. Nowoczesna aula Wydziału Filologicznego nadawała się do tego celu perfekcyjnie. Była dobrana pod występy muzyka, kolorowe reflektory, sympatyczne (w mojej ocenie sprawiedliwe) jury oraz oczywiście doskonale przebrani, „czujący scenę” uczestnicy, potrafiący skutecznie wciągnąć w zabawę także widzów. Czyli to, co najważniejsze.
Dla nocnych marków i wieczorowych Krysiek też zaplanowano festiwalowe atrakcje, my skorzystaliśmy z kilkugodzinnej projekcji klasycznych horrorów. Podzielony tematycznie na 2 sale repertuar dobrano fantastycznie. Z racji na pogodę nie wypaliły niestety atrakcje odbywające się poza budynkiem UŁ.
Jedna rzecz podczas tegorocznej edycji łódzkiego Kapitularza wyjątkowo mnie zaskoczyła i zasmuciła. Chodzi o niską frekwencję, szczególnie w godzinach przedpołudniowych. Festiwal absolutnie zasługuje na szerszą publikę. Na Wasz czas i Wasze wsparcie. Nie ma tu napompowanych, niepodlegających dyskusji, męczących przemówień. Nawet – teoretycznie nieco ryzykowne – gwiazdy (wyskakujący w zupełnie niespodziewanych momentach z tematyką gender, Andrzej Pilipiuk) doskonale dogadywały się z publicznością. Organizowany jest w przestrzeniach, które każdy, częsty bywalec polskich konwentów uzna za ponadprzeciętnie schludne/nowoczesne/łatwe w nawigacji. Panele prowadzą kompetentni i sympatyczni ludzie, cierpliwi nawet w obecności podobnego mnie, starego, sceptycznego gaduły. No i zatoczyłem koło, nawet w akapicie przeznaczonym do narzekania wylewam na organizatorów beczki miodu. Wyjaśnienie jest naprawdę proste: bawiłem się świetnie, w przyszłym roku wracam, gorąco namawiam Was do odwiedzenia kolejnej odsłony imprezy.