PANTEON / IMPREZY / [FELIETON] Relacja z Horror Day 2015

[FELIETON] Relacja z Horror Day 2015

Piękna jesienna sobota. Jedna z ostatnich październikowych. Wokół tyle się dzieje. W Warszawie wydawcy prezentowali nowe gry i technologie w otoczeniu pięknie odzianych cosplayerek. W Poznaniu pojawiła się Anja Rubik. Jednak moja mroczna strona kazała mi ominąć te wszystkie pokusy i zamiast nich wpakować się w niezły koszmar. A ten zaczął się już rano, gdy w jadący na dworzec tramwaj wjechał samochód… Mały sprint do krzyżówki i siedzę w innym, lecz na dworcu okazało się, że pociąg jest spóźniony 40 minut. Lekko ponad godzinę później pociągu wciąż nie było… Lecz przyjechał następny, w którym się z ulgą usadowiłem. Gdy ponad dwie godziny później zobaczyłem przez okno charakterystyczny kształt Sky Tower, małe opóźnienie tego składu nie miało już większego znaczenia. Tak się rozpoczął mój Horror Day.

Rozważając ile to uczestników różnych imprez nie pojawia się na nich przez PKP, wparowałem do mieszczącej się na miejskim rynku, Dolnośląskiej Biblioteki Publicznej, gdzie odbywał się event dla miłośników grozy i gdzie właśnie zaczynała się kolejna prelekcja.


Michał Rakowicz z portalu Carpe Noctem w panelu „Nie tylko macki, czyli co ma nam do zaoferowania literatura weird fiction” opowiadał o tych wszystkich istotach boskich, które żyją wśród nas lecz ludzkość jest dla nich zbędna i traktują ją niczym mrówki. W swojej sprawnie zorganizowanej prelekcji chciał pokazać nam, że Lovecraft, jak i popkulturowy Cthulhu, którego wizerunek bywa coraz bardziej „słitaśnie” karykaturalny, nie są jedynymi reprezentantami nurtu weird fiction. Nie znaczy to, że prelegent jest negatywnie nastawiony do twórcy z Providence. Wręcz przeciwnie, pokazał nam że jest doskonale obeznany w gatunku, który ma wielu ciekawych przedstawicieli.
Michał Rakowicz do Lovecrafta szczerze zachęcał, powołując się m.in. na nowe tłumaczenia, które wydobywają piękno jego powieści. Prelegent w ogóle dużą wagę przekładał do jakości prozy, co było widoczne także podczas omawiania kolejnych dzieł różnych autorów, gdzie przedstawiał nam cytaty prezentujące ich twórczość. A jak się okazało, twórców piszących powieści grozy trochę się pojawiło. Omawiane były dzieła m.in. Artura Machena, Algernona Blackwooda, ekologicznego twórcy znanych opowiadań jak Wierzby, czy Wendigo, nad którego geniuszem zachwycał się prelegent. Dalej przedstawiani byli Ambrose Bierce, Thomas Ligotti i Robert W. Chambers (którego, wydany też w Polsce Król w Żółci, pojawił się w pierwszym sezonie Detektywa), a także polscy autorzy jak Stefan Grabiński, Wojciech Gunia.

Następna prelekcja „Co cię nie zabije, w to się zamienisz. Polska demonologia ludowa”, prowadzona przez Natalię Kościńską ze Stowarzyszenia Edukacji Popkultury i Edukacji Popkulturowej Trickster, opierała się na przedstawieniu nam jak wygląda czołówka istot, w które wierzyli nasi przodkowie, Słowianie. Jak się okazało, wiele współczesnych powiedzeń i tradycji sięga jeszcze okresu sprzed chrześcijaństwa. Prelegentka podkreślała to często w humorystyczny sposób, np. omawiając istoty zwane jako Latawce, nawiązała skąd się wzięło określenie „latawica”. Jak podkreślała Natalia, demonologia ludowa jest nasączona erotyką, co było też widoczne przy Rusałkach, czy Mamunach. Przy opisywaniu tworu zwanego Licho, domyśliłem się co do mnie się podczepiło od rana.


Podczas omawiania Południcy, jakaś zawistna panna z widowni przyrównała ją do wspomnianej już Anji Rubik, co wywołało saldo śmiechu. Dzieci bawiące się w południe na polu powinny bać się polskiej modelki, a nie udaru. A dawniej ludzie bali się również strasznych wampirów, które także pochodzą z czasów słowiańskich. Choć wyobrażenie wąpierzy i strzyg przywołuje także na myśl opis zombie, to jak podkreślała prelegentka, wszystko zależy od regionu, w którym wiara w dane istoty się zrodziła. Na koniec poleciła kilka książek. Poruszono także temat Wiedźmina. Jednak mimo że wcześniej nie wspominano o tym najbardziej znanym przedstawicielu polskiej literatury fantasy, to oddano mu szacunek, za rozwinięcie mody na kulturę słowiańską.

Później mieliśmy półgodzinną przerwę. Uczestnicy mogli w tym czasie zawitać do baru prowadzonego przez Stalkerów. Wesoła atmosfera sprzyjała podziwianiu ekwipunku i robieniu pamiątkowych zdjęć. Uczestnicy, którzy jeszcze nie znaleźli przypinek od Panteonu, właśnie to zrobili i z radością przebierali we wzorach związanych z horrorem przygotowanych przez naszą redakcję.
Ściany korytarza, który prowadził do głównej sali prelekcyjnej zdobiła wystawa „Freak Show”, prezentująca mroczną twórczość Szymona Teluka, artysty kojarzonego także z komiksem. Sam rysownik na Horror Day zajmował się tworzeniem karykatur.

Przed najważniejszą prelekcją dnia, spotkaniem ze sławnym pisarzem, można było spotkać także wschodzącą gwiazdę literatury grozy, Łukasza Ignatowa, który promował swoją książkę Przebudzenie. Powieść, określana jako „Dante z Devil May Cry robi chaos, po którym sprząta Constantine” już niedługo może narobić szumu. Dla przypomnienia, w zeszłym roku w tym miejscu Łukasz Ciżmowski promował swojego Incognito i zaszedł z nim daleko.
Robert J. Szmidt to polski pisarz „postapokaliptyczny”, związany z Wrocławiem, w którym spędził większość życia. Choć wcześniej słyszały o nim tylko osoby siedzące głęboko w branży, to wraz z rozwojem mody na postapo i tym samym dobrej promocji książki Szczury Wrocławia, przeżywa on  falę zainteresowania. A jest ono ogromne za sprawą książki Otchłań, oficjalnie należącej do uniwersum Metro 2033. Przygody ojca podróżującego przez zniszczony Wrocław, zmierzającego do wieżowca Sky Tower, przebiły rozgłosem poprzedni projekt pisarza, w którym główną atrakcją był występ ponad 200 prawdziwych postaci. Robert J. Szmidt jest też zapalonym graczem, już od czasów pierwszego PlayStation. Pochwalił się, że w Dead Nation osiągnął 2 wynik w Polsce, a 7 na świecie. Robert nie przekreśla szansy, że kiedyś napisze historię do gry, lecz obecne obowiązki pisarskie to wykluczają. Sam przetłumaczył wiele gier i rozumie z jakimi trudnościami mierzą się osoby tworzące translacje.

Robert Szmidt uznał powieść Szczury Wrocławia za swoje najważniejsze dzieło. Z książką tą wiąże się ciekawostka. W pierwszych powieściach Robert wplatał gościnne występy swoich znajomych. W tej powieści znalazło się aż 200 prawdziwych osób, które ogłosiły chęć wystąpienia na Facebooku i zostania uśmierconymi w powieści. Od momentu wydania książki, autor za każdym razem jak gdzieś jedzie wpada na osobę, której imię i nazwisko pojawiło się w powieści o wrocławskiej zombie apokalipsie. Nawet na sali pojawiła się jedna panna, która miała taką przyjemność. Zazwyczaj w produkcjach osoby ginące są anonimowe, a pisarz chciał to zmienić.

Autor kiedyś został określony zwrotem, że „dla Wrocławia jest tym, czym Godzilla dla Tokio”. Choć jego destrukcyjne powieści są często prorocze. W jednej ze swoich książek przewidział on np. Czwartą Rzeczypospolitą. Inspiracje czerpie głównie z filmów, unika książek ze swojego gatunku by się nimi nie sugerować.
W pewnym momencie sprawy poruszane przez autora zeszły na kwestię poziomu brutalności. Robert jest uodporniony na przemoc w grach i widzi w nich okazję dla rozładowania emocji. Nie uważa twórców elektronicznej rozrywki za osoby szkodzące społeczeństwu. W całej popkulturze zmniejsza się wrażliwość na przemoc, a granica tego co można pokazać jest co raz bardziej przesuwana. Nieco kontrowersyjnie, Robert Szmidt za winnego uznał Quentina Tarantino, który złamał ostatnią granicę między pokazaniem przestępcy jako osoby złej, czy dobrej. Widzi w jego filmach pełno bezsensownych, lecz zawsze krwawych zabójstw. Problemu upatruje w fakcie, że takie treści trafiają do ludzi niezrównoważonych.

Dyskusja ta wzbudziła reakcję publiczności, proszono pisarza by zabawił się po raz kolejny w proroka i zasugerował jak ta brutalność może wpłynąć na naszą przyszłość, czy się do niej przystosujemy. Robert niestety nie ma optymistycznych wizji. Obecnie dobija go uciekanie przed propagandą w Internet, gdzie szukamy cudów i trafiamy w ręce jeszcze większych oszołomów. Szczególnie porusza go wypisywanie głupot o uchodźcach. Pytanie jakie dręczy autora brzmi – jak daleko może zajść eskalacja agresji? Oczami wyobraźni widzi w najbliższym czasie konflikt, gdzie ci najbardziej agresywni się powybijają i zostaną tylko ludzie szukający spokoju, stroniący od problemów, co da kolejne lata pokoju i rozwoju.

Dyskusja nabrała innego kierunku gdy zapytałem Roberta co sądzi o fenomenie superbohaterów, rozwoju filmów i czy zmierza iść w tym kierunku. Odpowiedź okazała się zaskakująca. Pisarz bardzo lubi komiksy i je czyta, także te z superbohaterami. Jednak wydaje mu się, że superbohaterowie, oprócz filmów, nie mają w Polsce szans na zaistnienie, gdyż jest to coś obcego nam kulturowo. Dla nas bohater jest czymś innym, byliśmy wychowani w zupełnie innej kulturze. Widzi to na przykładzie polskiego komiksu z Białym Orłem, który nie sprzedaje się jakoś rewelacyjnie. Pisarz uważa, że superbohaterstwo to produkt typowo amerykański, coś co ich napawa dumą. I chodź sam bardzo lubi czytać superhero, to nigdy by nie szedł w tym kierunku. Dalej dyskusja zeszła w stronę amerykanizacji i ich produktów, czy zwyczajów.

Oczywiście redakcja nie do końca się zgadza z opinią autora, gdyż widać już jak superhero stało się częścią naszej popkultury. Wystarczy przejrzeć newsy na portalach, gdzie produkcje superbohaterskie są na porządku dziennym. W Polsce pojawiło się też kilka inicjatyw związanych z rodzimymi herosami, jak choćby wspomniany Incognito. Z naszej strony chcemy polecić pisarzowi polski komiks Bler, połączenie klimatów postapokaliptycznych z superbohaterskimi, którego akcja dzieje się w zniszczonym Krakowie.


Po spotkaniu, obowiązkowo musiałem także ustawić się w kolejce po autograf. Pisarza nawet nie przestraszyła i nie zaskoczyła moja ksywka, co nie dziwi biorąc pod uwagę osobę z takim doświadczeniem i dorobkiem. Po spotkaniu twórca Otchłani spędził chwilę w barze prowadzonym przez Stalkerów, gdzie obserwując arsenał broni potrzebnej do przetrwania, czuł się jak w domu.

Prawdziwą niespodzianką okazał się występ dwóch Dolnoślązaków, którzy swoje miejsce pochodzenia wychwalali pod niebiosa, a nawet podpierali się niezliczoną ilością książek różnych autorów. Bez wątpienia ten rejon obfituje w wiele ciekawych historii, legend i obiektów, które jak zauważyli panowie, są doskonałą inspiracją dla twórców grozy. I to właśnie ich promowaniem zajmują się gwiazdy portalu łowcyprzygód.pl – Marcin „ ten gruby” M. Drews i Mateusz „ten wysoki” Stan.

Panowie stawiają na bezkompromisowość. Nie zostawiają suchej nitki na pewnych kontrowersyjnych postaciach, poczynając od mitomana (znanego zwłaszcza w kręgach UFO) pana Kwietnia, ale najbardziej dostało się jednemu ze sponsorów imprezy – Dolnośląskiemu Urzędowi Wojewódzkiemu. Panowie szybko pokazali czym się zajmują, poczynając od wiary w wielkiego przedwiecznego, poprzez historie o opuszczonym kościele pełnym zwłok, gdzie ciała walały się na prawo i lewo. Przeszli oni szybko do rzeczy i przedstawili zwiastun wysokobudżetowej gry, niezwykle wysoko ocenianej, wielokrotnie nagradzanej, która w niesamowity sposób historią grozy promuje Dolny Śląsk. Zdaniem prowadzących, jest to cudowna historia, na którą Urząd Wojewódzki nawet nie spojrzał, niewzruszony niesamowitą promocją, jaką może dać tytuł, odznaczony choćby nagrodą BAFTA. Widzów przeszły dreszcze gdy oglądali zwiastun Zaginięcia Ethana Cartera, gry zrobionej przez przyjaciela obu panów, do której Urząd Wojewódzki nie dołożył ani grosza.

Następny materiał jaki zaprezentowali panowie, to ich własna produkcja, która obiegła glob, prezentująca miejscówki z gry w prawdziwym świecie. Materiał ten, jak opisują panowie, zrobił większą furorę niż nakręcone za miliony spoty „tajemniczy Dolny Śląsk”, które ludzie masowo wyśmiewają w Internecie.

Na zakończenie panowie pokazywali wiele ciekawych obiektów, pełnych przebogatej historii, krytykując przy okazji urban explorerów, którzy włamują się na miejscówki, zostawiają puszki po browarach i zbijają szyby. Dostało się też studentom dziennikarstwa, kilka razy Urzędowi Wojewódzkiemu, a nawet marszałkowi województwa.

Wieczorną porą pojawił się także Krystian Machnik, doświadczony przewodnik po czarnobylskiej strefie, znający miasto Prypeć lepiej niż ktokolwiek inny. Na swojej stronie napromieniowani.pl,  prezentuje on zdjęcia odkrywanych miejsc i zbiera ekipę na kolejne wyprawy. Do Wrocławia przywiózł nam również zdjęcia z eksploracji, do których dodatkowo sprezentował opowieść o tym, co zawierają. Szczególnie skupił się na tajemniczych zakładach Jupiter, gdzie matka Rosja przeprowadzała tajemnicze eksperymenty. Zagłębił się on w nieznane nikomu tunele, gdzie odnajdował niedotknięte od lat przedmioty. Eksplorator znalazł dowody na to, że woda została tam sztucznie wpompowana, by ukryć wiele tajemnic. A znalezione kalendarze wskazują, że robotnicy wcale nie wynieśli się z nich w momencie wybuchu, spędzili tam kolejne 20 lat. Po prelekcji Krystian siedział w stalkerskim barze i odpowiadał na pytania zainteresowanych tematem.
Imprezę zakończył przegląd scen śmierci ze slasherów. I choć licho wciąż mnie trzymało, co objawiło się małym maratonem na dworzec PKS, to jednak Horror Day okazał się koszmarem wartym ryzyka. Tylko dodatkowa godzina snu uratowała mnie rano, gdy musiałem wstać do pracy…

GALERIA ZDJĘĆ Z IMPREZY

Autor: Adolf

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *