W tym roku zdecydowałem, że sprawy z portalem zabrnęły za daleko i nie mogę dłużej ignorować istnienia tak sporego festiwalu fantastyki. Nie był to bynajmniej pierwszy Pyrkon na, którym obecny był Panteon. Nasze poznańskie biuro prężnie działa w tym rejonie. Jednak był to pierwszy Pyrkon na który dostaliśmy akredytacje! Nie było łatwo je dostać a jeszcze trudniej było na nie wejść – Ha! Ponoć – „problemy z systemem”. Co ciekawe już w piątek nasz redakcyjny kolega Adolf zderzył się z tą ścianą i nie usunięto jej aż do soboty. Pozytywnie nakręcony uderzyłem w sobotę rano na teren MTP.
Kilkuset metrowa kolejka szeroka na min 4 osoby zrobiła na mnie wrażenie to coś niespotykanego często. Niestety przez bramkę dla mediów nie udało mi się przedostać – nie za pierwszym czy drugim podejściem. Miły dżentelmen z obsługi próbował mi to wytłumaczyć w ten sposób, że „na jedną osobę (Adolfa – dop.) można było przymknąć oko, ale na dwie?” No i generalnie żebym sobie to sam wyjaśniał… Wykonałem cztery telefony i wyjaśniłem, ale ślad dłoni na twarzy nie zszedł tak szybko.
No dobrze, złe miłego początki czy jak to tam mówią. Po przekroczeniu pilnie strzeżonych bram oczom mym ukazał się nieskończony strumień fanbazy, którego dużą część stanowili cosplayerzy portretujący zarówno te znane jak i te niszowe ikony popkultury. Rzecz nie do opisania za pomocą słów czy tym bardziej memów – zapraszam do naszej galerii na Facebooku. Na pewnym etapie konwentu zdałem sobie sprawę, że żadna rzecz nie jest zbyt małym pretekstem do sportretowania dla cosplayera. Przedarłszy się przez tłum nie do ogarnięcia dotarłem w umówione miejsce spotkania z naszym lokalnym agentem Adolfem oraz Wolverinką (a.k.a Maniek), którzy byli już na miejscu. Po szybkim zaopatrzeniu w artykuły spamotwórcze (wizytówki oraz wlepki z Cyäeghą) ruszyliśmy naprzeciw kolejnemu obecnemu na konwencie Panteończykowi – Chesterowi. Chester opuszczał wtedy właśnie prelekcję – „Jak restart universum namieszał w bat-rodzinie” Pani Małgorzaty „Blue Bird” Chudziak.
Kolejny etap naszych przygód to spacer przez wszystkie konwentowe hale. W hali targowej godną odnotowania była mnogość artykułów craftowanych przez fanów. Te wszystkie gadżety postapo czy steampunkowe – same fajności. Można śmiało zacytować Fry’a – „Shut up and take my money!”. Obecność dużej masy komiksów, kubeczków, figurek czy książek nie jest dziś już niczym zaskakującym, ale swym ogromem mogła przytłoczyć a w skrajnym przypadku nawet doprowadzić do nerdgazmu. Wgnieceni w ziemię ogromem tego zjawiska opuściliśmy na krótko teren Pyrkonu i udaliśmy się na miasto. Adolf pokazał nam „poznańskie Hell’s Kitchen” – nie wiem czy zdecydowalibyśmy się tam wybrać, gdybyśmy wiedzieli zawczasu gdzie się udajemy. Tutaj moja relacja się urywa. Musiałem załatwić coś innego. W sobotę rewizytowałem konwent jeszcze tylko przez chwilę.
Niedziela to dla mnie już tylko krótkie spotkanie Panteończykami wciąż pozostającymi na konwencie oraz szybkie odwiedziny stanowiska Blera. Pan Rafał w międzyczasie wykonywania dla mnie graficznego autografu opowiedział mi o swoich najbliższych planach rozwoju serii komiksowej, ale o tym więcej w niedługo w recenzji Blera na Panteonie. Pozostaje mi wierzyć, że rozczarowanie lukami w mojej relacji osłodzą te napisane przez innych Panteończyków.
Autor: LoboPrime
Za nami kolejna odsłona największej, polskiej imprezy, skierowanej do fanów fantastyki. Jednak obecna edycja była wyjątkowa na wiele sposobów, a jednym z nich jest pojawienie się na niej ekipy Panteonu. Szczęśliwie się złożyło, że załatwiłem sobie urlop i na Pyrkonie mogłem pojawić się już w piątek. Jak to zwykle bywa na wielkich konwentach, mijam sobie wielką kolejkę, a ta na Pyrkonie była wyjątkowo ogromna, ciągnęła się od wejścia prawie pod Sheratona. W pamięci mam zeszłoroczne Poznań Game Arena, gdzie 50 tys. ludzi musiało się przewijać przez pawilon zwany „czteropakiem”.
Na Pyrkonie jednak zawsze dba się o odpowiednią powierzchnię, a ta była imponująca. Jeśli do czegoś miałbym się przyczepić, to jedynie do zbyt małej hali handlowej, która z trudem mieściła tych wszystkich głodnych upominków uczestników. Przestrzenie między halami stanowiły natomiast bufory niespożytej radości, gdzie fotografowało się masowo cosplayerów, a w nocy śpiewało piosenki w grupach. Za czteropakiem ukryty też był pawilon 15, gdzie odbywał się szeroko rozwinięty blok prelekcji. I do tego pawilonu się udałem najpierw, ale z innego powodu tam mieściła się szatnia. Trochę to daleko od głównego wejścia, przy którym szatni nie uruchomiono.
Spotkałem również na targach znajomych, stałych bywalców. Jeden z nich pracował jako tzw. grzdacz, czyli wolontariusz. Lecz gdy ten musiał poświęcić się pracy, na miejscu pojawił się przyjaciel Panteonu, cosplayer Don Mario, który pierwszego dnia lansował się w kostiumie Man-Thinga, kreacji która ostatnio zrobiła furorę w Łodzi. To z nim udałem się na eksplorację targów (i sesję foto przy okazji). A było co zwiedzać. Jedna z sal w „czteropaku” poświęcona była na elementy wystawowe. Na wejściu witały miniaturowe repliki statków na licencji Star Wars, ale zwiedzający jakoś nie zwracali na nie uwagi, a to przez olbrzymie roboty!
Straszliwie wyglądający Terminator, jak i mroczny Transformer budziły podziw. Towarzyszyła im także bestia w postaci steampunkowej wersji obcego. Kawałek dalej stały olbrzymie rzeźby smoków, jednak tłum ludzi ustawiał się zupełnie z innej strony. Tajemnicza kolejka nie prowadziła do położonej na końcu strefy postapo, lecz do prawdziwego rarytasu wśród fanów serialu Gra o Tron. Tytułowego tronu właśnie. Każdy mógł zostać królem.
Inne hale „czteropaka” mieściły m.in. dużą scenę, salę planszówkową oraz strefę gier. Ta ostatnia ciekawiła mnie, gdyż na stoisku LG ukrywały się najznakomitsze, polskie cosplayerki – Issabel i Violet. Jednak jakimś dziwnym cudem nie mogłem znaleźć tego stoiska, a gdy później spojrzałem na mapkę, to nie wierzyłem, że jest ono przy samym wejściu Okazało się, że takich ukrytych na widoku sekretów jest tam więcej, ale o tym później. I tak większość czasu spędziłem uganiając się za cosplayerami. A wśród nich brylowało zaskakująco dużo skrajności. Faceci przebrani za panny z anime Sailor Moon, jakaś dziewczyna w masce z Putinem, czy nawet sama Conchita Wurst, było więc światowo.
Jezus i towarzyszący mu antychryst podkreślali, że nie ma tu miejsca na mówienie co jest dobre a co złe, gdyż liczy się zabawa i pozytywna atmosfera. A ta była bardzo familijna. Rodzina w kurtkach asasynów, czy przebrana za postacie z Władcy Pierścieni, a nawet spotkałem mamuśkę – agentkę SHIELD. Hitem były małe dzieci biegające w przebraniach Spider-Mana i Hulka, a góra 5-letni Predator potrafił przestraszyć niejednego śmiałka. Natomiast największym trollem okazał się pewien kardynał z gry Assassin’s Creed: Brotherhood, który wciskał się wszystkim w sesje zdjęciowe. Założę się, że ten pan w przyszłym roku zadebiutuje jako Deadpool.
Sobotniego poranka na miejscu pojawili się Chester, LoboPrime i Maniek, użytkowniczka naszego forum. Nasz alternatywnie myślący redaktor nawet zaliczył jakiś panel. Sam miałem spisane prelekcje, na których chciałem się znaleźć, ale w grupie tak to już jest, że cały starannie ułożony plan traci sens. Oddaliśmy się fali Pyrkonu i wskoczyliśmy do hali handlowej. Na uwodzicielskie działanie tej części imprezy składa się szereg czynników. Stoiska zakupowe, na których znajdzie się wszystko co można sobie wymarzyć. Dużo miejsca zajmowały gadżety pierdółki z nadrukami na koszulkach, kubkach, poduszkach, taki standard, ale wśród stosów prowizorek można było znaleźć także masę licencjonowanych produktów.
Wzięcie miały jak zawsze akcesoria związane z Doktorem Who, który wciąż jest na fali, o czym świadczy także niespotykana ilość cosplayów z tą postacią. Komiksy można było kupić w dobrze zaopatrzonych punktach jak sklep Yatta, czy w lokalnym KiKu, który oferował niepotykanie duże upusty na produkty. Natomiast koszulki to przede wszystkim Other Tees. Na hali ukrywali się także twórcy polskich komiksów sprzedający swoje dzieła od razu z autografami, jak autor Blera, z którym Lobo zamienił kilka słów. Także rysownik Incognito – Łukasz Ciżmowski, jedyny znany mi człowiek który umie docenić piękno Rily Fukushimy, z pasją podpisywał swój nowy album, którego recenzję szykuje już Gądziu.
Niepełnoletnia młodzież natomiast szalała w innych częściach MTP. Na Pyrkonie pojawił się twórca partii KORwin, którego zręcznie minęliśmy. Gdy wróciliśmy na Pyrkon, spotkaliśmy jeszcze koleżankę Gauleiter Sidę, moderatorkę naszego forum, newsmankę, i autorkę bloga Muzeum Nietoperzy. W tym czasie największe zainteresowanie wzbudzał pan Glukhovsky. Na wielkiej scenie odpowiadał na pytania, ale nie sam. Musiała pomagać mu ekipa, gdyż z jakiegoś powodu stracił głos… Lecz mowa nie była mu potrzebna do podpisywania autografów. A z hali 15 wychodziła olbrzymia kolejka, większa chyba niż ta do kas. A nie był to jedyny gość. Książki podpisywali także polscy twórcy fantastyki, których ze względu na tematykę nie jestem w stanie wymienić, ale wyraźnie dominowała podnieta książką Szczury Wrocławia.
Dla nas ważniejsze, że pojawiły się też gwiazdy sceny komiksowej, jak Kiciputek, której dzieła zdobią Panteon. Także mniej znani przez superhero nerdów, ale fanom komiksów nie obcy, jak pani od Ślimaków. Lobo przez cały dzień próbował złapać redaktorów pisma Pixel, by dostać autograf dla naszego kolegi Bogdana, jednak Ci chyba za dobrze się bawili, bo ani razu ich nie zastaliśmy na miejscu Za to odkryliśmy, że hala do gier zawiera pewien sklepik, gdzie sprzedawano kultową Nuka Colę! Koniecznie musieliśmy uraczyć się tym napojem, przy okazji robiąc sobie pamiątkowe zdjęcie.
I tak największym wydarzeniem w sobotę była wielka gala na dużej scenie, gdzie odbywał się konkurs cosplay i wręczenie nagród wszelakich. Zaczynała się o 19, a imprezę prowadził sławny pisarz Jakub Ćwiek. Wcześniej rozdawał autografy w pawilonie 15, a nawet poprowadził jeden z paneli. Na scenie zostanie zapamiętany niestety z ciągłego przedłużania. Pokazy się dłużyły i zachwycały jednocześnie. Stawiano nie tylko za wygląd, ale i prezentację na scenie. Skrzydlata Arshania budziła uznanie, a Iron Women dała świetny, humorystyczny show. Także młodsi pokazywali co potrafią, jak matka z Gry o Tron, która dzieci przebrała za smoki, albo dziewczynka Supergirl.
Wiem ile minęło godzin na prezentacjach, bo telefon zdążył mi umrzeć, ale pewnie coś koło 23, a później jeszcze wręczanie statuetek dla pisarzy, złotych masek, wszystko przerywane pokazami akrobatycznymi. Sami artyści popełniali drobne gafy, widać że im też dało się we znaki ciągłe przedłużanie. Gdzieś po 24 w końcu wręczono te nagrody cosplayerom i mogłem odejść. Don Mario i jego ekipa Strażników Galaktyki przespała eliminacje, więc nie musiał występować na scenie i siedzieć 5 godzin w kostiumie. Nie jest niespodzianką, że grand prix wygrał Garrus, którego nie doceniono wcześniej na IEM. Czek na 5000 zł z pewnością pomoże zrobić mu jeszcze lepszy kostium.
Życie trwa tutaj całą noc. A wiadomo, że nieletnim mama prędzej pozwoli przyjechać na Pyrkon niż na Woodstock, lecz dorosłe osoby powinny być na obu imprezach. Wspólne picie piwa, śpiewanie, jakieś improwizowane dyskoteki w halach… a nawet ładowanie aparatu w toalecie, wśród innych spragnionych prądu gości. Wszystko to sprawia, że aż żal stąd wychodzić. Szczególnie kiedy spotyka się dawno niewidzianych znajomych.
Zwłaszcza, że niedziela to już ostatki. Jeszcze z rana trwa wrzawa. Można robić zakupy, polować na cosplayerów, oddać ostatnie litry krwi… Jednak wszyscy już się powoli zbierali. Z Mańkiem poszliśmy na prelekcję pana Śmiałkowskiego o komiksowych kontynuacjach seriali, a gdy wyszliśmy to byliśmy w szoku. Pustka, stoiska się zwinęły, wszystko gdzieś odpłynęło w parę chwil. Zabrakło mi tu mocniejszego walnięcia na koniec, a pozostała tylko tęsknota za kolejną osłoną, która już za rok.
Autor: Adolf